"Walczyłam bardzo mocno, dałam z siebie naprawdę wszystko. Jestem słabsza od czterech Norweżek, ale jestem mocniejsza od reszty świata" - tak Justyna Kowalczyk podsumowała bieg łączony na 15 km na mistrzostwach świata w Val di Fiemme, w którym zajęła piąte miejsce. "No cóż, przynajmniej nie popełniłam żadnych głupich błędów. Mamy dalej mistrzostwa i dalej walczymy" - dodała.

Kowalczyk długo utrzymywała się w pierwszej trójce dzisiejszego biegu. Wielokrotnie przewodziła stawce. To ona i Norweżka Therese Johaug nadawały biegowi tempo. W pewnym momencie Polka jednak wyraźnie osłabła i nie była w stanie włączyć się choćby do walki o brąz. Na metę dotarła za czterema Norweżkami: broniącą tytułu Marit Bjoergen, Johaug, Heidi Weng i Kristin Stoermer Steirą.

Jasne, że chciałam być zdecydowanie wyżej. Marzyłam o tym, myślałam, że jestem gotowa. Niestety nie udało się. Cztery dziewczyny były ode mnie szybsze. Zdecydowanie szybsze, zdecydowanie lepsze. No cóż, przynajmniej nie popełniłam żadnych głupich błędów. Naprawdę dałam z siebie wszystko - mówiła po biegu najlepsza polska biegaczka, nawiązując przy okazji do sytuacji z czwartkowego finału sprintu, kiedy potknęła się i upadła, a w konsekwencji dotarła na metę ostatnia.

Starałyśmy się z Teresą (Therese Johaug - przyp. red.) rozegrać bieg na swoich warunkach, myślę, że ona miała dokładnie taki sam plan jak ja. Miałyśmy po prostu uciec "klasykiem" (zawodniczki najpierw biegły 7,5 km techniką klasyczną, później 7,5 km techniką dowolną - przyp. red.). Coś nie zadziałało. Wcale nie chodziło o to, że biegłyśmy wolno. Miałyśmy świetnie posmarowane narty, ale niektóre dziewczyny miały lepiej posmarowane narty. Doganiały nas. Plan się nie udał - relacjonowała bieg Kowalczyk. Na początku pętli łyżwowej Teresa poszła, jakby właśnie w tym momencie wystartowała. Była tam jakaś mała potyczka z Bjoergen, która próbowała biegnąć gdzieś po trybunach. Myślałam wtedy, że może w tym momencie uda się oderwać, złapać Teresę. No ale Norweżki - waleczne kobity. Reszta odpadła, one nie. Były naprawdę w niesamowitej formie. Ja nie wiem, kiedy ostatnio bieg od początku do końca trwał tak krótko - podkreślała.

Po sprincie byłam zawiedziona, bo po prostu zepsułam bieg. Walczyłam bardzo mocno. Zrobiłam wszystko, co dałam radę zrobić. Wynik mam numer pięć, takie życie. Pogratulowałam drużynie norweskiej i gratuluję po raz kolejny. Urządziły sobie mistrzostwa Norwegii z Polką na ogonie - stwierdziła.

Kowalczyk podkreślała też, że nie można mówić o nagłym spadku formy po niedawnym świetnym występie w zawodach Pucharu Świata w szwajcarskim Davos. Forma nie ucieka raz, dwa, trzy, ale są inne trasy, inne narty. To nie jest takie proste. Gdybym była pływaczką i tydzień przed imprezą główną zrobiła taki czas, że wszyscy byliby pół basenu za mną, to przyjechałabym tutaj z szerokim uśmiechem i wiedziałabym, że wszystko wygram. Ale to są biegi narciarskie, jest tyle zmiennych... Jeżeli się nie popełniło żadnych głupot, to trzeba po prostu przyjąć z pokorą wynik - mówiła.

Zapowiedziała, że nie wystartuje w niedzielnej sztafecie sprinterskiej, za to z pewnością pobiegnie w sztafecie 4 x 5 km na drugiej zmianie. Oczywiście priorytetem jest bieg na 30 km "klasykiem". Co do 10 km stylem dowolnym, to muszę zapytać trenera. Wydaje mi się, że powie, żebyśmy biegli - stwierdziła.

Trzeba walczyć, mam nadzieję, że psychika nie zawiedzie na końcu. Będę się starać - zapewniła.

Wierietielny: Obawiam się, że jak zaczęliśmy, tak możemy skończyć

Szkoleniowiec najlepszej polskiej biegaczki Aleksander Wierietielny podkreślał, że razem z zawodniczką muszą zastanowić się nad tym, co nie zadziałało. Justyna była zmęczona - i to już w części klasycznej. Walczyła, robiła, co mogła, ale coś nie wyszło - przyznał. Jak stwierdził, nie jest wykluczone, że - jak mówiła sama Kowalczyk - jej przeciwniczki miały lepiej posmarowane narty. To ona z nimi rywalizowała i widziała, jak zachowują się narty na trasie - zaznaczył. Dodał też, że wszystko wskazuje na to, że jego podopieczna miała kłopot z piszczelami: Widziałem, że na ostatni zjazd poszła na prostych nogach.

Pytany o start w biegu na 30 km stylem klasycznym, zastrzegał, że wynik może być różny. Nie wiadomo, jaka będzie pogoda. Jeżeli będą opady śniegu, to ciężko będzie uciec komukolwiek i wszystko będzie rozstrzygać się na mecie. Poza tym rywalki mogą mieć lepiej przygotowane narty. Ale nasi chłopcy pracują też bardzo mocno, starają się i na razie Justyna nie narzekała, że narty nie pracują - mówił. Dodał też, że Kowalczyk raczej nie wystartuje w biegu na 10 km stylem dowolnym.

Zdaniem Wierietielnego, słabsze osiągnięcia jego podopiecznej nie są wynikiem złego przygotowania. Wszystko zaczęło się na sprincie. Widocznie Justyna bardzo mocno przeżyła ten bieg, zresztą nie tylko ona - cały zespół. I ciężko się po tym pozbierać - przyznał trener. Podkreślał też, że pechowy finał sprintu kosztował Kowalczyk sporo sił: Po tym upadku Justyna "szarpnęła się" mocno, dogoniła prawie całą grupę, to jest wielki wysiłek. Jeszcze dzisiaj przed startem narzekała, że ma zakwaszone plecy, że nie czuje się najlepiej na "klasyk". Tak że - tak jak mówię - obawiam się, że jak zaczęliśmy, tak możemy skończyć.