"Nie chcę zamknąć sobie możliwości wyjazdu tej zimy na K2" - podkreśla w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem gwiazda światowego himalaizmu Alex Txikon. Bask potwierdza, że chciałby wziąć udział w szykowanej na przełom roku polskiej wyprawie na ten ostatni niezdobyty zimą 8-tysięcznik. "Oczywiście wiem, że to będzie polska wyprawa narodowa i to w moim przypadku problem. Wiem, że nie mógłbym być członkiem polskiego zespołu. To normalne, ale pojawienie się tam osobno jest oczywiście sposobem na rozwiązanie tego kłopotu" - przyznaje Txikon. W lutym 2016 roku, razem z Włochem Simone Moro i Pakistańczykiem Alim Sadparą, dokonał pierwszego zimowego wejścia na Nanga Parbat. Rok później spróbował jako pierwszy bez korzystania z dodatkowego tlenu z butli zdobyć zimą najwyższy szczyt świata - Mount Everest. W rozmowie z RMF FM opowiada m.in. o przyczynach ostatecznego niepowodzenia, kosztach tej ekspedycji i licznych kontaktach z Polakami.

Michał Rodak: Krzysztof Wielicki ujawnił mi, że wciąż chciałbyś dołączyć do polskiej zimowej wyprawy na K2. To prawda?

Alex Txikon: Tak, oczywiście. Wprawdzie zacząłem w zeszłym roku zimową przygodę z Mount Everestem i najpierw pomyślałem: "Muszę tam wrócić i spróbować po raz drugi", ale z drugiej strony, pomijając zainteresowanie mediów i mówiąc bardzo szczerze - moim zdaniem projekt próby zimowego wejścia na K2 jest jednak bardziej interesujący. Poza tym samodzielna organizacja zimowej wyprawy na Mount Everest jest niesamowicie droga. Dopiero dwa miesiące temu skończyłem płacić rachunki za ostatnią ekspedycję. To coś pochłaniającego ogromny budżet.

Jak duża to suma?

To koszt 225 tysięcy euro. Musieliśmy zapłacić za wiele rzeczy, ale też z wielu zrezygnować. Baza była mniej komfortowo urządzona, niż to sobie wymarzyliśmy. Musieliśmy postawić na absolutne minimum, a mimo to cała wyprawa kosztowała 225 tysięcy euro. To dla nas bardzo dużo. Sama kwota, którą zapłaciłem wspinającej się ze mną grupie Szerpów, to 32,5 tysięcy euro. Wszystkie te sumy to po prostu szaleństwo. Z tego powodu nie chcę zamknąć sobie możliwości wyjazdu tej zimy na K2, jeśli nie uda mi się zebrać środków na powrót pod Everest.

Oczywiście wiem, że Polacy organizują wyprawę, która będzie narodowa i to w moim przypadku problem, ale Pakistan jest o wiele tańszy niż Nepal. Jeśli nie zbiorę pieniędzy na powrót na Mount Everest, mogę pojechać pod K2 razem z Alim Sadparą. A kiedy już tam się zjawimy, sprawa będzie otwarta. Cóż, góra jest dla każdego. Wiem, że nie mógłbym być członkiem polskiego zespołu z powodów sponsorskich. To normalne, ale pojawienie się tam osobno jest oczywiście sposobem na rozwiązanie tego problemu. Rozmawiałem o tym z Krzysztofem Wielickim.

Kiedy wszystko się rozstrzygnie?

Myślę, że w ciągu około miesiąca. Musimy na coś się zdecydować.

Udało się stworzyć mocny zespół, który zaatakuje K2. Wszystko wskazuje na to, że znajdzie się w nim także Denis Urubko.

Denis potwierdził swój udział? Nie wiedziałem. I będzie w składzie narodowej polskiej wyprawy?

Tak, jak wiesz, ma też polski paszport.

Tak, oczywiście. W takim razie bardzo się cieszę. To wspaniale dla obu stron. Denis ma ogromne doświadczenie. Dzięki niemu skład będzie jeszcze mocniejszy. Razem z Januszem Gołąbem, Adamem Bieleckim, Arturem Małkiem mogą stworzyć świetny zespół i zyskać wspaniałe możliwości, by wejść na szczyt.

A razem z nimi wszystkimi będzie między innymi Krzysztof Wielicki jako lider i kierownik wyprawy.

Taki dobry lider to najważniejsza rzecz. A Krzysztof nie czeka aż ktoś poda mu odpowiedzi na trudne pytania i rozwieje poważne wątpliwości. Sam znajduje rozwiązania problemów i potrafi też sobie stawiać celne pytania.

Mówił mi, że podczas tej wyprawy chciałby przede wszystkim dzielić się z członkami zespołu swoim doświadczeniem...

Właśnie tak powinno to działać. Starsza generacja musi w dobrej harmonii współdziałać z młodszym pokoleniem... Gdy jestem na festiwalach w Polsce, widzę że ludzie naprawdę go uwielbiają. To świetne, że to osoba tak podziwiana...

Jest w polskim środowisku niesamowicie szanowany...


Właśnie z tego powodu tak bardzo się cieszę, że będzie liderem. Mając Krzysztofa, zespół ma 10 procent szans na zdobycie szczytu, a bez niego byłoby to 5 procent. Potrzebny jest tam dobry lider, odpowiadający również za atmosferę w bazie i reagujący, gdy dzieje się źle. A Krzysztof jest w tym po prostu dobry.

Jak mówiłem, rozmawiałem nie tylko z nim, ale też z Januszem Majerem. Powiedziałem, że muszą zorganizować wyprawę pod K2 nie tylko tej zimy. Potrzeba trzech takich ekspedycji w tym samym zespole, by lepiej poznać górę i panujące tam warunki...

Często powtarzasz, że za pierwszym razem to w zasadzie rekonesans, zebranie ważnych spostrzeżeń, a później dopiero można myśleć o skutecznym ataku...

Nie chcę w ten sposób powiedzieć, że nie uda się wejść na szczyt już teraz. Absolutnie nie. To po prostu dobry sposób, bo wtedy motywacja w takiej grupie jest zdecydowanie lepsza, gdy mówisz o perspektywie trzech lat i trzech sezonów zimowych.

Ostatniej zimy pod Mount Everestem, poza Szerpami i ekipą telewizyjną kręcącą film, był z tobą tylko Carlos Rubio. Z powodu choroby wysokościowej dosyć szybko został ewakuowany śmigłowcem do Katmandu. Jeśli zdecydujesz się jednak na kolejną próbę wejścia zimą bez dodatkowego tlenu na najwyższy szczyt świata, będziesz potrzebował liczniejszej ekipy?

Nie. Myślę, że ta wielkość zespołu będzie podobna. Oczywiście, gdyby było więcej osób, koszty dla poszczególnych uczestników byłyby mniejsze. Jako zespół mielibyśmy też więcej energii.

Wejście południową ścianą, od strony Nepalu, jest problematyczne. Myślę, że od północy jest dużo więcej możliwości, ale niestety Chińczycy nie chcą obecnie wydawać pozwoleń na zdobywanie szczytu. Jeśli chcesz teraz pojechać na Everest zimą, musisz wybrać Nepal i pokonać słynny lodospad Khumbu. Potrzebna jest współpraca z Szerpami w zaporęczowaniu przejścia przez ten lodowy labirynt. Zaczęliśmy w 11 osób. Później było nas dziesięciu, dziewięciu, ośmiu, siedmiu... Ostatecznie od wysokości obozu pierwszego (6050 m n.p.m.) wspinaliśmy się już tylko w czterech.

Moim zdaniem wykonaliśmy wspaniałą pracę, bo dotarliśmy ostatecznie trzy razy na wysokość około 8000 metrów. Całą drogę zaporęczowaliśmy bez używania dodatkowego tlenu z butli i w ten sposób osiągnęliśmy obóz czwarty (7950 m n.p.m.). Podczas ataku szczytowego, 13 lutego, wystartowaliśmy z obozu trzeciego do czwórki i w okolicach C4 ekstremalnie mocno wiało. Powiedziałem do Szerpów: "Dlaczego nie chcecie użyć dodatkowego tlenu?". Dla mnie wyjście bez tlenu było założeniem, a dla nich działanie w górach to praca i nie oczekiwałem, że oni też muszą zrezygnować z takiego ułatwienia. Wspólnie zrobiliśmy coś wspaniałego.

Wtedy, w drodze powrotnej po decyzji o zawróceniu do bazy, zeszła na was lawina, ale na szczęście nic poważnego wam się nie stało. Wcześniej Carlos Rubio został zabrany do szpitala śmigłowcem z wysokości 6400 metrów... To tylko niektóre przykłady. Na tej wyprawie nie brakowało ci problemów.

Tak. Zaczęły się one od tego, że moim partnerem miał być Ali Sadpara, ale miał kłopoty z wizą. I to był pierwszy z powodów, dlaczego to Carlos pojechał ze mną do Nepalu. Drugim problemem był brak ubezpieczenia Aliego. W Pakistanie nie mógłby go wykupić. Próbowałem coś z tym zrobić i działać w różnych miejscach - w Hiszpanii, w Kraju Basków, dzwoniłem też do Maćka Sokołowskiego (dyrektora Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju - przyp. red.). Od niego dowiedziałem się, że aby kupić ubezpieczenie od polskiej firmy, Ali musiałby mieszkać w Polsce. W związku z tym nie mogłem ryzykować...

Ewakuacja Carlosa z tak dużej wysokości kosztowała 30 tysięcy euro. Do tego doszły koszty jego pobytu w szpitalu, czyli kolejne 6 tysięcy euro. A my byliśmy jak polskie wyprawy 30 lat temu - minimum pieniędzy, minimum zasobów.

Moim zdaniem ubezpieczenie w wysokich górach powinno być obowiązkowe, na wszelki wypadek. Ludzie bez doświadczenia w górach i ci z nowego pokolenia wspinaczy myślą, że akcja ratunkowa na 8-tysięczniku to nic wielkiego i że helikopter na przykład na Evereście po prostu po nich przyleci. W każdej takiej akcji pilot ryzykuje swoje życie. Góry to nie zabawa.

To była dla ciebie trudniejsza wyprawa niż ta rok wcześniej na Nanga Parbat?

Na Nandze w ciągu dnia były tylko 2 godziny słońca, a przez resztę dnia baza była w cieniu. Pod Everestem baza jest dużo bardziej nasłoneczniona. To było 4-5 godzin w samym słońcu. Przez to baza była o wiele bardziej komfortowa, mimo że jest położona o 1000 metrów wyżej. Sama wspinaczka była już natomiast trudniejsza. Cały czas potężnie wiało - i w Dolinie Ciszy, i na Przełęczy Południowej. To było naprawdę ciężkie.

Rozmawiamy ponownie na Festiwalu Górskim w Lądku-Zdroju. To tutaj, razem z twórcami, zorganizowaliście międzynarodową premierę filmu z tej wyprawy - "Everest, un reto sobrehumano", czyli "Everest, nadludzkie wyzwanie".

To zaszczyt być tu znowu. Z tak niesamowitymi wspinaczami, całą społecznością festiwalową. Ludzie są tu niesamowicie przyjaźni. Zawsze powtarzam, że czuję się tu jak w domu.

Cieszy mnie, że po tym jak Polacy Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki w 1980 roku wyszli zimą jako pierwsi na 8-tysięcznik (Mount Everest, z użyciem dodatkowego tlenu - przyp. red.), teraz tu w Lądku szczegółowo zapowiadana jest polska wyprawa na K2. Ja z moimi towarzyszami też dołożyłem cegiełkę do tej historii, wchodząc w poprzednim roku na Nanga Parbat, czyli przedostatni niezdobyty zimą 8-tysięcznik, a minionej zimy próbując wejść jako pierwszy bez dodatkowego tlenu na Everest w pełni zimowych warunkach.

Wprawdzie jest opisane jedno wejście bez tlenu, które niektórzy uznają za zimowe (Ang Rita Szerpa stanął na szczycie 22 grudnia 1987 roku - przyp. red.), ale jak wiadomo pojawiają się dyskusje jak należy liczyć początek i koniec sezonu zimowego w górach wysokich. Moim zdaniem powinniśmy stosować się do kalendarza astronomicznego, a licząc w ten sposób - jego wejście było na kilka godzin przed rozpoczęciem prawdziwego sezonu zimowego, a ponadto cała jego wyprawa zaczęła się tak naprawdę w październiku.

2017 rok środowisko górskie zapamięta jako datę śmierci kolejnej gwiazdy - Szwajcara Ueliego Stecka. Słynął z bicia rekordów czasowych na trudnych wspinaczkowych drogach, zdobył dwa Złote Czekany za wybitne osiągnięcia...  Zginął w kwietniu na Nuptse (7861 m n.p.m.), przygotowując się do trawersu Mount Everestu i Lhotse.

To coś strasznego. Przed tym wypadkiem spędziliśmy razem 2 dni w Katmandu. Rozmawialiśmy ze sobą jak przyjaciele, jakbyśmy się znali od wielu lat. Jego śmierć była dla mnie tym bardziej trudna, że powiedział mi wtedy, że to może być jego ostatnia tego typu wyprawa i że planuje coś zmienić w swoim życiu. To okropne, gdy dzielisz z kimś chwile spędzone w górach i dzieje się coś takiego...

Gdy śledziło się jego karierę, widać było, że podejmował wyzwania w różnych dyscyplinach. Był prawdziwym, szczerym, skromnym i zwyczajnie dobrym człowiekiem. Od bycia dobrym wspinaczem ważniejsze jest po prostu bycie dobrym człowiekiem. Właśnie taki był Ueli.

Wywiad przeprowadzono podczas XXII Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju.