Nazywana jest „Królową jasności” i nie bez powodu. To jedna z najwyższych latarni morskich na świecie i numer jeden wśród tych, zbudowanych z cegły. Wejście na szczyt wywołuje zadyszkę, widok z górnego tarasu dla odmiany zapiera dech w piersiach. W wakacyjnym cyklu „Widoki na Polskę” sprawdziliśmy co czeka odwiedzających latarnię morską w Świnoujściu.

Od podstawy po szczyt ma 68 metrów wysokości, to tyle co mniej więcej 20-piętrowy wieżowiec. Niebawem będzie świętować swoje 170. urodziny. Jest najwyższym znakiem nawigacyjnym na Bałtyku i jedną z największych atrakcji wybrzeża. Jest też wyjątkowa, bo świeci w dwie strony. Większość latarni świeci tylko w kierunku morza, natomiast dwie nasze latarnie, te które są położone u ujścia rzek, w tym przypadku u wrót cieśniny Świny, one świecą w dwie strony. Czyli w kierunku morza i kanału portowego. Po to, żeby pomóc w nawigacji tym, którzy wpływają do portu i z niego wypływają - mówi Piotr Piwowarczyk ze świnoujskiego oddziału Stowarzyszenia Miłośników Latarń Morskich.

Latarnia ze Świnoujścia ma imponujący zasięg światła. Jest ono widoczne z odległości 25 mil morskich, to ponad 45 kilometrów. Od kilku lat, po renowacji źródła światła jego kolor jest zielonkawy. Można powiedzieć, że jest to wręcz taki trupi kolor. To zasługa nowoczesnych żarówek metalohalogenkowych o mocy około 1000 W. Wcześniej przez niemal 100 lat u góry świeciła potężna żarówka Phillipsa o mocy aż 3200 W, która miała ciepłe, żółte światło - opowiada Piwowarczyk.

Oczywiście nie zawsze w latarnie na szczycie była żarówka. Ta pojawiła się dopiero w latach 20. ubiegłego wieku. Wcześniej światło dawała lampa na olej rzepakowy, knoty miały grubość męskiego ramienia. Raz w tygodniu trzeba było na szczyt wciągać beczkę oleju rzepakowego. Oczywiście sama lampa to za mało, by świecić na tak dużą odległość. Laterna wyposażona jest w potężny zespół optyczny, specjalna soczewka Fresnela. Wszyscy znamy efekt tej soczewki, bo stosowana jest do dziś w reflektorach samochodowych - mówi Piotr Piwowarczyk. Do niedawna obiekt pełnił też rolę radiolatarni i w dzień zamiast światła, emitował sygnał radiowy. Funkcja ta została wyłączona 22 lata temu.

Droga na szczyt latarni to ponad 300 krętych schodków. W środku trzonu jest co prawda winda, ale jest to wyłącznie dźwig techniczny. Turyści muszą zdać się na własne siły. Na szczęście po drodze można odpocząć. Na 1/3 wysokości jest pierwszy taras widokowy, tuż poniżej górnego tarasu jest miejsce odpoczynku latarników. Znajdowała się tu przed laty koja, na której zmęczeni opiekunowie wiecznego światła mogli się wyciągnąć. Główny taras mieści się na wysokości 65 metrów, tuż pod laterną. Z góry widać Zatokę Pomorską, kanał portowy, Świnoujście i kurorty po stronie niemieckiej, a także port handlowy i terminal LNG. Jak zapewnia Piotr Piwowarczyk, praktycznie każdy da radę wejść na szczyt. Prędzej czy później. Są osoby, którym to zajmuje poniżej 3 minut, bo co roku w Międzynarodowe Święto Latarń Morskich urządzamy zawody w biciu rekordu w wbieganiu na szczyt. Przeciętnemu turyście zajmuje to 10-15 minut, a bardzo leniwemu, który chce po drodze czytać książkę, mieliśmy takiego, wchodził na latarnię godzinę i 15 minut - mówi Piwowarczyk.

To nie jest jedyna latarnia na polskim wybrzeżu. W sumie jest ich 17, z czego 15 jest udostępnionych do zwiedzania. Od Krynicy Morskiej po Świnoujście przebiega też szlak latarni morskich, który pokonują na przykład rowerzyści, czy właściciele zabytkowych traktorów.

Wstęp na latarnię w Świnoujściu jest biletowany. Bilet normalny kosztuje 9 zł, ulgowy 5 zł.

 

Opracowanie: