​Egzamin gimnazjalny jutro o godz. 9, a rząd chce wziąć strajkujących nauczycieli "na przeczekanie". Jak ustalili nieoficjalnie nasi dziennikarze, rządzący nie planują wychodzić z żadną nową ofertą.

Jak usłyszeliśmy w kancelarii premiera, rząd nie chce iść nauczycielom na rękę, bo to nie ma sensu - nie chodzi nawet o brak pieniędzy, bo te zawsze się znajdą. Chodzi o to, że PiS nie widzi zysku w akceptowaniu żądań związkowców.

Urzędnicy kancelarii premiera na dowód pokazują tabelkę, z której wynika, że nauczyciele najmocniej strajkują na Pomorzu, w Kujawsko-Pomorskiem, w Zachodniopomorskiem i w Łódzkiem, czyli regionach popierających Platformę Obywatelską. Nawet gdybyśmy dali im te pieniądze, to i tak na nas nie zagłosują - tak mówi jeden z urzędników kancelarii premiera.

Rząd liczy na to, że  w razie przedłużenia strajku rodzice stracą sympatię do nauczycieli i cały protest wygaśnie - w województwach popierających PiS, jak np. w Świętokrzyskiem i na Podkarpaciu, nawet do końca tygodnia.

Ministerstwo Edukacji Narodowej też nie rozpatruje scenariusza długiego protestu. Na pytania o maturzystów - którzy 26 kwietnia kończą zajęcia w szkołach - odpowiadają, że nie wierzą w to, że do tego czasu nie zbiorą się rady pedagogiczne, by zatwierdzić oceny.

Do wydarzenia o tak dramatycznym charakterze to tylko jakby... Nawet tego sobie nie można wyobrazić. Ja w ogóle nie zakładam takiego wariantu - mówił wiceminister Maciej Kopeć.

Opracowanie: