"Pędzisz 155 km/h w ważącej 200 kg kupie żelastwa" - tak polski bobsleista Marcin Niewiara charakteryzuje swoją dyscyplinę w rozmowie z RMF FM. Zawodnik objaśnia role poszczególnych członków załogi, mówi o tym co słychać w trakcie przejazdu i wyjaśnia, jak to naprawdę jest z tymi Jamajczykami. Start bobslejowych czwórek dziś o 17:30.

Kacper Merk: Jakie są zadania poszczególnych członków załogi bobslejowej ?

Marcin Niewiara: Pierwsza osoba jest pilotem, kieruje tym całym sprzętem, bo - choć to może wydawać się nieprawdopodobne - tym da się sterować. W związku z tym pilot to najważniejsza funkcja w załodze. Kolejnych dwóch zawodników to rozpychający; ich zadaniem jest wyłącznie rozpędzenie boba, a następnie sprawne "zapakowanie się" do środka. Z kolei ostatni z członków załogi odpowiada za hamowanie, oczywiście tuż za linią mety.

A jak często na treningach albo nawet na zawodach zdarzyło się, że nie zdążycie wsiąść do boba?

Nam zdarzyło się to dwa razy - raz na treningu, a raz na zawodach. Ale proszę nie myśleć, że coś z nami nie tak, bo takie wypadki zdarzają się wszystkim. To może wydawać się śmieszne, ale żeby wszystkim udało się wsiąść, każdy musi w odpowiednim momencie złapać odbojkę mierzącą 20 cm długości i 5 cm szerokości. Wszystko dzieje się na lodzie, przy sporych prędkościach no i czasem ktoś może nie zdążyć.

A czym właściwie jest wasz pojazd? Jakaś kosmiczna technologia za grube miliony?

Nie, najlepsze bobsleje kosztują około 100 tysięcy euro. Mówiąc nieładnie, jest to kupa żelastwa pokryta karbonem, więc rzeczywisty koszt pojazdu jest dużo niższy. Ale z drugiej strony na zawodach trwa wyścig zbrojeń jak w Formule 1: najlepsze zespoły mają całe zaplecza, a mechanicy potrafią tak przesunąć jedną uszczelkę, by zyskać dziesiątą część sekundy.

Sam bob waży około 200 kilogramów, z kolei czwórka z załogą musi się zmieścić w 630 kilogramach wagi - taki mamy limit. Co do prędkości, maksymalnie nasz pojazd jedzie 155-156 kilometrów na godzinę.

Przy takiej prędkości musicie słyszeń niesamowity huk?

To zależy od tego, na jakim torze rywalizujemy. Jeżeli na naturalnym, to słychać tylko świst powietrza. Jeżeli jednak jedziemy na sztucznym, zbudowanym z betonu - tak jak np. w Lake Placid - to w środku faktycznie mamy jeden wielki łoskot. W Soczi może być podobnie, bo ten tor to jedyny na świecie w całości zadaszony obiekt; trochę taki bobslej w hali.

Na koniec rozwikłajmy raz na zawsze kwestię Jamajczyków. Jak to z nimi jest? Faktycznie trenują na plaży, czy ta historia została nam w głowie po słynnym filmie?

Film zrobił swoje, to była fajna historia, ale w rzeczywistości oni nie mieszkają na Jamajce, nie trenują na plaży i nie zjeżdżają wózkiem z górki. Na co dzień żyją i trenują w USA, Amerykanie udostępniają im tory, na których mogą się przygotowywać, więc pod tym względem są dokładnie tacy sami, jak wszystkie inne załogi.

Owszem, słyszałem, że pieniądze na swój wyjazd musieli uzbierać wśród sponsorów, ale to realia bobsleistów w wielu krajach, nie tylko na Jamajce. Zapewniam jednak, że to nie są totalni amatorzy, tylko w pewnym sensie zawodowcy - bo startują regularnie na różnych zawodach.

Kacper Merk