Jak to jest obchodzić święta Bożego Narodzenia mając za sąsiada... prawdziwego świętego Mikołaja? I co mieszkańcy Laponii piją w mroźne wieczory? Jak przetrwać długie noce? O tym opowiada nam Asia Kananen - autorka bloga "Ostra Finka", instagramerka, przewodniczka, Polka mieszkająca w Rovaniemi, czyli tuż pod kołem podbiegunowym.

Każdy Fin wierzy, a nawet wie, że święty Mikołaj istnieje. Dużą wagę przykłada się tutaj do tradycyjnych potraw, ważnym elementem jest wspólne saunowanie. A jak na to wszystko patrzy pochodząca z Polski Asia Kananen? Zapytałam ją o to przy pysznej kawie popijanej z kubka w muminki.

Pracując w Warszawie na pełen etat, widziałam jeszcze mniej tego słońca, niż pracując tutaj w terenie. Wycieczki, które organizuję, są na zewnątrz, więc łapię wszystkie promienie słońca. Nawet jeśli jest go tak niewiele, to codziennie mam tu dawkę i mam wrażenie, że wykorzystuję ten dzień najlepiej, jak mogę - przyznaje.

Okazuje się, że - paradoksalnie, co mnie osobiście zaskoczyło - jej organizm gorzej odczuwa dzień polarny, czyli tę porę roku, kiedy słońce prawie w ogóle nie zachodzi.

Mam cały "sprzęt" do tego, żeby być zmęczoną pod koniec wieczoru i żeby moje ciało czuło, że już jest noc. Czyli mamy w sypialni bardzo mocno zaciemniające kurtyny, zasłony. One pochłaniają światło z tej zewnętrznej strony. Do tego mam oczywiście opaskę na oczy. Ale jeślibym miała taką bardzo mocną potrzebę, to tutaj melatonina jest sprzedawana na każdym kroku - wyjaśnia.

Marząc o "White Christmas"

Białe święta były moim marzeniem i właśnie to też było moje duże rozczarowanie, kiedy mieszkałam w Turku, czyli na południu Finlandii. Myślałam, że już wyjechałam tak daleko na północ... a jednak te święta nie były białe. I ta pogoda była taka bardzo polska - wspomina Asia Kananen. Mówiąc to, wyglądamy z Asią za okno, a tam jest biało. 

Rovaniemi zapewnia nie tylko śnieg, ale takiego ducha świąt, jakiego nie znajdzie się nigdzie indziej! W końcu za sąsiada ma się tu świętego Mikołaja! Szopka stoi tu już od listopada, w oknach domów wiszą gwiazdy, a mieszkańcy rozświetlają ciemne dni światełkami - jest ich mnóstwo, ale bez przesady i ze smakiem. Długo przed świętami jemy już pierniczki i pijemy glögi. Wszyscy Finowie wierzą w świętego Mikołaja i też tradycją jest to, że podczas Wigilii Mikołaj ma taką audycję na żywo w telewizji. Cała Finlandia ogląda jego wystąpienie o tej jednej godzinie, a dzieci mogą do niego dzwonić. I on na wizji na te pytania odpowiada. To taka gorąca linia - mówi Asia. A ja jej już zazdroszczę.

Sama Wigilia ma bardzo ustalony rytm i co roku praktycznie wygląda tak samo. Zaczyna się od świątecznego śniadania. Na stół wjeżdża szynka pieczona w piecu przez całą noc. Do tego jest taka owsianka ryżowa na mleku z cynamonem, z cukrem. W ten dzień idzie się na cmentarz, bo tutaj podczas Wigilii odwiedzamy groby bliskich, zapalamy lampkę. I po tej wizycie na cmentarzu wracamy do domu i rozpalamy saunę. Oczywiście sauna musi być. To jest obowiązkowy punkt programu, odświeżamy się zanim zasiądziemy do stołu - tłumaczy.

Lapońska filozofia życia?

Drewniany dom w lesie, dużo światełek, roślin, bliskość natury to elementy, które się w Finlandii - zwłaszcza chyba w tej części - powtarzają. Asia przyznaje, że nawet mieszkając w Turku miała naturę "na wyciągnięcie ręki", jednak Laponia to coś więcej. Tutaj jest czasami tak, że mogę iść na hiking (pieszą wycieczkę) i przez kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt kilometrów - przemierzając oczywiście wyznaczony szlak - nie spotkać żadnego innego człowieka. To powoduje - przynajmniej we mnie - taką medytację. Odkrywam przestrzenie w swoim ciele, w swojej głowie, które wcześniej po prostu były zagłuszane - opowiada.

Sama też zauważam, że to miejsce, gdzie wiele osób odkrywa siebie jakby na nowo. Mieszkając w głośnych, dużych metropoliach, spędzając wiele godzin w pracy, a jeszcze więcej w drodze do pracy, ludzie często nie zdają sobie nawet sprawy z tego, że czegoś im brakuje. To oczywiście nie dotyczy każdego z nas, ale jednak takich historii jest coraz więcej. A Finowie - jak przyznaje Asia - opracowali to "zawodowo". Bycie z sobą, bycie przy naturze, wyciszanie się.

Co ciekawe, taki związek z naturą kształtuje się tu od maleńkości. W żłobku, przedszkolu i potem w szkole jest tak samo - dzieci olbrzymią część czasu spędzają na powietrzu. Nikt im nie zabrania się bawić w błocie, w tych kałużach. Ważne, żeby miały odpowiednie ubranie: kalosze, kombinezon. Zawsze są też wycieczki. Nie muszą być dalekie, ale ważne, żeby były właśnie w naturze. Poza tym dzieci na każdym etapie uczą się praktycznych rzeczy - np. robić skarpety na drutach (bo tutaj zamiast kapci zazwyczaj nosi się wełniane skarpety). Pracują z drewnem z metalem i to nie są duże dzieci - wyjaśnia Asia. Tutaj tak naprawdę dziecku daje się normalnie nóż - są takie finki w wersji dziecięcej, bo nie są aż tak ostre. Na mojej zaprzyjaźnionej farmie reniferów właściciele mają małe dzieciaki. W tym momencie te sześcio- i siedmiolatki zasuwają na skuterach śnieżnych czy na kładzie i karmią te renifery bez problemu - mówi.

To wszystko wydaje się proste i oczywiste, i takie właśnie jest. Rześki lapoński zimowy wiatr wywiewa z głowy to, co niepotrzebne i pozostawia to, co liczy się najbardziej - potrzebę bliskość z naturą i drugim człowiekiem. Może też potrzebę przygód i małego wariactwa? Polecam!