Dwóch posłów z komisji hazardowej i trzech asystentów śledczych miało dostęp do prokuratorskich zeznań Ryszarda Sobiesiaka. To teoretycznie zmniejsza krąg podejrzanych o przeciek materiałów, których fragmenty opublikowała "Rzeczpospolita". Okazuje się jednak, że zeznania króla hazardu nie znajdowały się w kancelarii tajnej, jak twierdził szef komisji hazardowej, ale w sekretariacie komisji.

Mirosław Sekuła, który przeprowadził własne śledztwo ws. przecieku, wskazywał również większą grupę osób, które miały dostęp do materiałów.

To, że zeznania umieszczono w sekretariacie komisji, oznacza, że nie są one tak dobrze zabezpieczone jak w kancelarii tajnej. Zapoznając się z nimi, nie trzeba oddawać telefonów komórkowych, a nawet choćby długopisów.

Formalnie z zeznaniami hazardowego lobbysty zapoznało się dwóch posłów z komisji - Bartosz Arłukowicz i Zbigniew Wassermann - oraz asystenci posłów Sławomira Neumanna, Wassermanna i Beaty Kempy. Ale ponieważ materiały są w sekretariacie komisji, a nie w kancelarii tajnej, mogły przejść przez dużo więcej rąk - choćby pracowników komisji, którzy je wydawali.

Wszystko dlatego, że prokuratura, przesyłając materiały ze śledztwa, nie objęła zeznań Sobiesiaka klauzulą "ściśle tajne", a jedynie tajemnicą śledztwa. Stało się tak zresztą na wniosek posłów, by łatwiej było z nich korzystać np. podczas przesłuchań.

W sobotę "Rzeczpospolita" ujawniła fragmenty prokuratorskich zeznań Ryszarda Sobiesiaka w sprawie afery hazardowej. Jak się okazuje, wersje niektórych zdarzeń, przedstawione przez hazardowego lobbystę, różnią się od zeznań Grzegorza Schetyny i Mirosława Drzewieckiego przed sejmową komisją śledczą.