Zapowiadana przez kilka tygodni komisja miała zacząć pracę w tym tygodniu. Nie zacznie, bo najwcześniej powstanie dopiero w przyszłym - tak w tej chwili wygląda status rządowej komisji do zbadania rosyjskich wpływów. Komisja, którą ma kierować szef SKW gen. Jarosław Stróżyk, została powołana zarządzeniem premiera we wtorek i na razie pozostaje na papierze.

Wciąż wiadomo niewiele

Na razie poza wskazanym przez ministra sprawiedliwości Adama Bodnara, ale ogłoszonym przez premiera, przewodniczącym, którym ma być szef SKW gen. Jarosław Stróżyk - nie ma nawet kandydatów na jej członków. Sformowanie tak chaotycznie zapowiadanej i gwałtownie powołanej komisji nie nastąpi wcześniej niż we wtorek. 

Dopiero wtedy na posiedzeniu rządu ministrowie obrony, kultury, finansów, cyfryzacji i szefowie MSWiA i MSZ mają rekomendować premierowi swoich kandydatów na członków komisji. Swojego przedstawiciela lub przedstawicieli ma też do niej wskazać Donald Tusk.

Mam nadzieję, że wszystkie te proceduralne kwestie zostaną wyjaśnione i ta komisja rządowa rozpocznie pracę od przyszłego tygodnia - mówił Donald Tusk 14 maja i dziś to zdanie nadal jest aktualne. Choć od ich wygłoszenia minęło 10 dni, a do ich spełnienia minie jeszcze kilka, nadal dotyczy kolejnego przyszłego tygodnia.

Terminy to drobiazg

Mimo widocznego lekkiego opóźnienia i wcześniejszego nieporządku w przekazywaniu informacji o szczegółach rozwiązania, które wybierze premier, niewiele wiadomo o samym rozwiązaniu. Opublikowane we wtorek zarządzenie premiera nie określa nawet liczebności komisji, do której premier, szef MSWiA oraz koordynator służb specjalnych mogą wskazać albo jednego albo dwóch członków. 

Osobnym zagadnieniem jest unia personalna; Tomasz Siemoniak jest dziś zarówno szefem MSWiA jak koordynatorem służb, a nie jest jasne, czy w każdej z tych postaci ma prawo wskazania dwóch członków komisji.

Zastanawiający skład

Nie jest też oczywiste, dlaczego w skład komisji do badania rosyjskich wpływów wchodzi np. przedstawiciel resortu kultury, a poza sekretarzem nie ma w niej przedstawiciela resortu sprawiedliwości. Tak się składa, że uznany za szpiega Tomasz Szmydt był sędzią. Hejterska grupa, która narobiła potężnych szkód wymiarowi sprawiedliwości, a za jego pośrednictwem Polsce (miliardowe kary TSUE, procedura z art. 7 TFUE, zablokowanie środków z polskiego KPO). Nie przysłużyli się też państwu tzw. sędziowie-dublerzy, od których powołania w 2015 zaczęło się podważanie podstaw praworządności - wszystko to działania związane z obszarem, którym zajmuje się resort sprawiedliwości.

Ktoś powie, że Adam Bodnar ma swojego przedstawiciela w postaci przewodniczącego komisji Jarosława Stróżyka. Zapewne oficjalnie to on go wskazał, niemniej kiedy Donald Tusk ogłaszał, kto będzie szefem komisji, Adama Bodnara nie było nawet w kraju. Z kolei fakt, że gen. Stróżyk jest byłym wysokim oficerem wywiadu NATO i dyplomatą, a obecnie szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego, skłania do zastanowienia - czy na pewno to on przyszedł jako pierwszy do głowy Adamowi Bodnarowi jako kandydat do wskazania na przewodniczącego.

Osobliwy nadzór

Komisja ds. rosyjskich wpływów przedstawiana jest jako organ nadzorowany właśnie przez ministra sprawiedliwości. Ten nadzór sprawowany ma być jednak w jakiś szczególny sposób; przez wyznaczenie poza przewodniczącym (szefem SKW) także sekretarza komisji, pośredniczenie w pozyskiwaniu informacji komisji informacji, pochodzących od służb specjalnych i prokuratury oraz... obsługę administracyjną komisji, czyli jej utrzymywanie. 

Kluczowe pytania - po co?

Mimo usilnych zapewnień licznych urzędników i polityków, że komisja do badania rosyjskich wpływów jest potrzebna, i choć jest może naiwne - warto je chyba zadać. Choćby dlatego, że poszerzy się przez stworzenie komisji wąski krąg osób, informowanych o zjawiskach istotnych dla bezpieczeństwa przez służby specjalne. Sądząc z zarządzenia o jej powołaniu komisja ma być swoistym zespołem międzyresortowym, próbującym koordynować prace w jakiejś dziedzinie.

Jeśli jednak wywiad, kontrwywiad, ABW czy prokuratura wykonują swoje obowiązki właściwie, to czy nie byłoby prostsze kierowanie wniosków ze zdobywanych przez nie informacji do premiera? Do działającego przecież ministra koordynującego ich pracę? Do Kolegium ds. Służb Specjalnych? Biura Bezpieczeństwa Narodowego? Właściwej komórki Sztabu Generalnego? Do własnych ośrodków analitycznych? 

Czy koniecznie potrzebna nam do tego jeszcze dodatkowa komisja, niemająca własnych uprawnień śledczych, więc operująca na danych, ściągniętych właśnie od służb?

Czy jej raport, przekazany premierowi będzie się istotnie różnił od tych, które premier otrzymuje od służb "z pierwszej ręki"?

A jeśli nie - czy uznamy to za potwierdzenie sprawności działania służb, czy za dowód, że komisja nie jest taka niezbędna? Albo inaczej - jeśli tak, to czy uznamy to za dowód, że liczne służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo nie dopatrzyły czegoś, co odkryła dopiero komisja?