Polski ksiądz zginął w Niemczech w tajemniczych okolicznościach. W ostatni poniedziałek miał wypadek samochodowy, ale krótko przed nim widziano go już zakrwawionego.

Śmierć w wyniku czołowego zderzenia samochodów uznana zostałaby za wypadek jakich wiele, ale wcześniej kilka kilometrów od zachodnioniemieckiego Butzbach, gdzie doszło do zderzenia, ksiądz był widziany za kierownicą swojego auta już zakrwawiony.

Jego auto stało w poprzek drogi na obrzeżach Gießen, gdzie Polak był wikarym.

Do samochodu podeszli policjanci, 41-letni ksiądz się ocknął, ale przestraszony natychmiast odjechał w stronę Butzbach. Kilka kilometrów dalej zderzył się czołowo z autem jadącym z naprzeciwka.

Obaj kierowcy byli zakleszczeni. Kiedy udało się ich wydobyć okazało się, że ksiądz nie żyje. Drugi z kierowców w ciężkim stanie trafił do szpitala.

Na piątek zaplanowano sekcję zwłok, która pozwoli ocenić obrażenia duchownego. Najwięcej pytań dotyczy ran sprzed wypadku, o których mówią policjanci, którzy spotkali Polaka przed wypadkiem. Wyniki sekcji mają wskazać przyczynę śmierci, ale w tym przypadku istotniejsze będzie ustalenie powodu wcześniejszych obrażeń - czy do ich powstania ktoś się przyczynił, czy też chodzi o jeszcze jeden wypadek.

Polski ksiądz pochodził z okolic Limanowej. W Niemczech był od 10 lat. Pracował w parafiach prowadząc msze także po polsku. Wcześniej pełnił posługę w Moguncji i Offenbach, od niedawna był wikarym w parafii św. Alberta w Gießen. Tamtejszy proboszcz twierdzi, że ksiądz jechał w poniedziałek do polskiej rodziny by zaplanować wspólne śpiewanie kolęd w ojczystym języku.

(j.)