Do 54 wzrosła liczba ofiar śmiertelnych protestów, które trwają od kilku tygodni w Peru. W czwartek przez Limę, stolicę kraju, przeszedł marsz, w którym wzięło udział - zdaniem policji - około 3,5 tys. osób. Protestujących mogło być jednak nawet dwukrotnie więcej.

W ciągu minionego miesiąca gwałtowne protesty spowodowały wybuch przemocy, jakiej nie widziano w Peru od ponad 20 lat - oceniła agencja Reutera. Co najmniej 54 osoby zginęły w starciach z siłami bezpieczeństwa od początku zamieszek, a kolejne 772, w tym funkcjonariusze sił bezpieczeństwa, zostało rannych - podało peruwiańskie biuro rzecznika praw obywatelskich.

Czwartkowe zamieszki

W trakcie czwartkowych zamieszek w policjantów w Limie protestujący rzucali kamieniami, a w zabytkowym budynku w historycznym centrum miasta, przy placu San Martin, wybuchł pożar. Straż pożarna przekazała lokalnemu radiu, że budynek był pusty w momencie pojawienia się ognia. Nie wiadomo, jak doszło do pożaru. Minister spraw wewnętrznych Vicente Romero poddał w wątpliwość twierdzenia krążące w mediach społecznościowych, że pożar został spowodowany przez granat z gazem łzawiącym rzucony przez policjanta.

W mieście Arequipa na południu kraju policja użyła gazu łzawiącego wobec setek protestujących, którzy - jak pokazała lokalna telewizja - próbowali przejąć lotnisko. Skłoniło to władze do zawieszenia operacji na lotniskach w Arequipie i Cusco.

Prokuratura zarzuca prezydent ludobójstwo?

W ubiegłym tygodniu rząd przedłużył stan wyjątkowy w Limie i w leżących na południu kraju miastach Puno i Cusco. Prezydent kraju Dina Boluarte powiedziała, że sytuacja jest "pod kontrolą". Poprosiła protestujących o przebaczenie za śmierć części demonstrantów. Uczestnicy protestów określają prezydent "morderczynią" i nazywają zabójstwa dokonane przez siły bezpieczeństwa "masakrami". 

Prokuratura generalna Peru wszczęła dochodzenie wobec Boluarte dotyczące możliwości popełnienia przez nią i członków jej rządu zbrodni ludobójstwa podczas pacyfikacji protestów.

Jaka jest przyczyna protestów?

Uczestnicy trwających od grudnia wystąpień domagają się uwolnienia byłego prezydenta Peru Pedro Castillo, przywrócenia go na urząd szefa państwa i organizacji przedterminowych wyborów parlamentarnych w kraju w 2023 r. Wiele osób pochodzących z biedniejszych, wiejskich regionów kraju wyładowuje swoją złość na establishmencie w Limie z powodu nierówności społecznych i rosnących cen - ocenił Reuters.

Zamieszki w Peru wybuchły krótko po tym, gdy 7 grudnia zatrzymano Castillo. Po odwołaniu lewicowego polityka na najwyższy urząd w państwie została powołana dotychczasowa wiceprezydent Boluarte.