Na podeściu do wraku nie ma żadnego ostrzeżenia o tym, że mógłby to być teren wojskowy - mówi Przemysław Marzec. Korespondent RMF FM, który został zatrzymany w Smoleńsku, zaznacza, że bardzo dziwi go reakcja polskich służb dyplomatycznych. Zadzwoniłem do pani konsul Longiny Putki. (…) Usłyszałem, że ona już nikogo wyciągać nie będzie, że nie może rozmawiać i życzy miłego dnia.

Rozmowa z godz. 15:00

Michał Kowalewski: Przemek, przypomnij w skrócie, jak doszło do waszego zatrzymania.

Przemysław Marzec: Sytuacja jest dosyć absurdalna, dlatego że zostaliśmy zatrzymani nie na terenie jednostki wojskowej pod zarzutem, że na teren jednostki weszliśmy nielegalnie. Podejście do wraku samolotu, który znajduje się na terenie jednostki, wiedzie od ulicy - to jest odległość mniej więcej 100 metrów - przechodzi się przez tory kolejowe. Na tym podejściu do wraku, który jest otoczony drutem kolczastym, nie ma żadnej informacji, nie ma żadnej tabliczki, nie ma żadnego ostrzeżenia o tym, że mógłby to być teren wojskowy, na który nie wolno wchodzić, że jest to jakaś strefa specjalnego traktowania. Takich informacji nie ma żadnych. Dlatego zaskakujące są informacje, które do mnie tutaj docierają o słowach rzecznika ambasady w Moskwie, który stwierdza, że dziennikarze polscy w Smoleńsku naruszyli przepisy. Ja sugerowałbym większą wstrzemięźliwość rzecznikowi ambasady w Moskwie, który nie zna sprawy i chyba nie dokładne informacje ma. Mogę tylko powiedzieć o tym, że kiedy nas zatrzymano, zadzwoniłem do przebywającej w Smoleńsku pani konsul Longiny Putki, by poinformować, że troje dziennikarzy zostało zatrzymanych. Nie chciałem wcale prosić o pomoc. Usłyszałem od pani konsul, że ona już nikogo wyciągać nie będzie, że nie może teraz rozmawiać i życzy miłego dnia. Taka była reakcja polskich służb dyplomatycznych na informację o zatrzymaniu dziennikarzy.

Maja Dutkiewicz: Nie poinformowano was, co teraz będzie się dziać?

Przemysław Marzec: Nie mamy pojęcia. Próbowaliśmy tutaj pytać o to, co będzie się dalej działo. Zapytaliśmy: "Na co czekamy?". Usłyszeliśmy od chorążego taką dowcipną ponoć odpowiedź: "Czekamy na lepsze czasy". Nie mamy pojęcia, jaką wprowadzono procedurę, co się z nami będzie działo, co nam grozi. Nikt nas o niczym nie poinformował. Aczkolwiek podkreślam, że jesteśmy dobrze traktowani. Nie zostaliśmy ani skuci, ani nie zabrano nam sprzętu, ani nam nie zabrano telefonów. Możemy spokojnie rozmawiać, komunikować się między sobą. Tylko, że po prostu nie wiemy, co dalej.

Michał Kowalewski: Ten dowcip, który ty usłyszałeś, nas też bardzo rozbawił. Mamy nadzieję, że to się wszystko szybko i dobrze skończy.

Rozmowa z godz. 16:00

Maja Dutkiewicz: Przemek, co w tej chwili dzieje się z wami?

Przemysław Marzec: Zostaliśmy przekazani w ręce milicji. Przekazani w cudzysłowie, dlatego że to milicja przyjechała na teren jednostki wojskowej. Milicjanci, a raczej jeden milicjant - mówiąc precyzyjnie - przesłuchuje nas i spisuje protokoły, podobne do protokołów, które pisali już wcześniej żołnierze. Ale dalej nie objaśniono nam, w jakiej sytuacji prawnej się znajdujemy, co nam grozi, nie wyjaśniono nam do czego mamy prawa. W tej kwestii naprawdę nic nie wiemy. Natomiast mniej więcej pół godziny temu zadzwonił do mnie na telefon komórkowy, szef polskiego konsulatu w Moskwie. Powiem, że to w cztery godziny po tym, jak przekazaliśmy informację pani konsul o zatrzymaniu dziennikarzy. Powiedział, że podejmuje działania, zadał mi kilka pytań gdzie się dokładnie znajdujemy, jaka jest nasza sytuacja i obiecał, że będą podejmowane działania. Natomiast cały czas, jak słyszałem polskie MSZ, przedstawia de facto rosyjską wersję zatrzymania, o tym jakoby zamierzaliśmy wtargnąć na teren jednostki, przedostać się na teren wojskowy. To jest informacja nieprawdziwa, co podkreślam z cała mocą i nie wiem skąd polskie służby dyplomatyczne, czy rzecznik MSZ dysponuje takimi informacjami, jakoby chcieliśmy się wedrzeć na teren jednostki. Stąd też, ta nasza wersja jest o tyle prawdziwa, że stąd obecność milicjanta na terenie jednostki wojskowej czy milicji, ponieważ wojskowi milicjanci nie wiedzą co z nami zrobić, bo chociaż twierdzą, że zatrzymali nas już na terenie jednostki wojskowej, to nie do końca są pewni, bo tak jak mówimy, my i jak przekonujemy tutaj i żołnierzy, i milicjantów podchodząc do terenu jednostki nie zauważyliśmy żadnych znaków ostrzegających, że jest to teren jednostki wojskowej, że nie wolno tam wchodzić, żadnych takich ostrzeżeń nie ma.

Maja Dutkiewicz: Przemek, czy Rosjanie utrzymują, że takie ostrzeżenia tam są?

Przemysław Marzec: Nie. Tego też Rosjanie nie mówili. Nie mówili, że są jakiekolwiek ostrzeżenia, zapisywali wiernie i dokładnie nasze słowa, w których tłumaczyliśmy, że nie mamy o tym pojęcia, nie wiedzieliśmy, nie mieliśmy zamiaru wejść na teren jednostki wojskowej i z ich strony nie ma żadnych dowodów na to - są świadkowie, to żołnierze, którzy nas zatrzymali, ale ich zeznań nie znamy.

Maja Dutkiewicz: Przemek, czy ty jesteś już po rozmowie z milicją?

Przemysław Marzec: Właśnie w tej chwili będę składał wyjaśnienia. Szczerze mówiąc milicjant czeka na zakończenie rozmowy telefonicznej.

Rozmowa z godz. 17:00

Maja Dutkiewicz: Przemek, co teraz się z tobą dzieje?

Przemysław Marzec: Zakończyło się już przesłuchiwanie nas przez milicję. Zresztą milicja opuściła chyba teren jednostki. W każdym razie pojawił się człowiek w cywilu, który zwrócił się do przesłuchującego mnie milicjanta i powiedział mu: "My tą sprawą zajmować się nie będziemy", po czym panowie wstali i wyszli. W tej chwili dalej znajdujemy się w tej sali, w której jesteśmy od paru godzin, pilnuje nas jeden żołnierz służby zasadniczej. Natomiast dostaję cały czas telefony od polskich służb konsularnych, które bardzo aktywnie zaczęły nam pomagać. W tej chwili, z tego co wiem, pani konsul stoi przed bramą jednostki, niestety nikt nie chce jej tutaj wpuścić, chociaż ma podobno do tego prawo. Dzwonił do mnie również szef konsulatu z Moskwy, wobec tego z całą pewnością mogę powiedzieć, że naszą sprawą zajmują się już teraz służby dyplomatyczne polskie.