Członkowie Kongresu USA badający sprawę agentów Secret Service, którzy zabawiali się z prostytutkami w Kolumbii, niepokoją się, że mogło to narazić na szwank bezpieczeństwo prezydenta Baracka Obamy. Administracja zapewnia jednak, że do tego nie doszło.

W środę przed komisją odbywają się przesłuchania w sprawie skandalu. W imieniu administracji wyjaśnienia składa minister bezpieczeństwa kraju Janet Napolitano. Republikański senator Charles Grassley z senackiej Komisji Wymiaru Sprawiedliwości powiedział, że Dania Suarez, z którą spędzał noc szef grupy agentów w hotelu w Cartagenie, mogła być "szpiegiem rosyjskim". Napolitano odpowiedziała, że szkolenie agentów "skupia się na zachowaniu zgodnym z najwyższymi standardami moralnymi". Zapewniła też, że w wyniku ich kontaktów z prostytutkami w Kolumbii bezpieczeństwo prezydenta nie było narażone na żadne ryzyko.

We wtorek wieczorem prezydent Obama był gościem programu telewizyjnego prowadzonego przez komika Jimmy'ego Fallona, który zapytał go o sprawę agentów. Prezydent odpowiedział, że incydent nie powinien przesłonić zasług jego ochrony, która jest "znakomita". Nie wiem, co tamci w Cartagenie sobie myśleli. Dlatego już nie pracują - dodał.

Sześciu spośród dwunastu agentów, którym zarzucono kontrakty z prostytutkami, zwolniono ze służby w zeszłym tygodniu, a dalszych dwóch podało się do dymisji we wtorek. "Washington Post" tymczasem podał, że funkcjonariusze Secret Service zwolnieni w związku ze skandalem twierdzą, iż nie zasługują na to, gdyż ich przełożeni tolerowali dotychczas podobne zachowanie w czasie podróży prezydentów. Ostrzegają oni, że mogą teraz opowiedzieć mediom o tym, jak w czasie takich podróży uczęszczali do nocnych klubów, pili tam i spędzali noce z prostytutkami.