Przed sądem w Hamburgu rozpoczął się proces 93-letniego Bruno Deya, który w czasie II wojny światowej był strażnikiem w nazistowskim obozie Stutthof. Mężczyzna jest oskarżony o współudział w zabójstwie 5230 więźniów w latach 1944-1945. Były SS-man przyznał, że służył w obozie i wiedział, co się w nim dzieje. Zaprzeczył natomiast, by sam przyczynił się do śmierci ludzi.

Obrońca Bruno Deya przyznaje, że jego klient wiedział, iż w obozie nie są przetrzymywani kryminaliści, ale ludzie prześladowani ze względów religijnych i rasowych. Miał im współczuć. Twierdzi, że jego klient nie miał możliwości ich uwolnić. Prawnik dodał, że Dey nie zgłosił się na ochotnika do hitlerowskiej armii, ale został do niej wcielony w wieku 17 lat. Do służby na terenie obozu został wysłany, gdy miał lat 21.

Bruno Dey pojawił się w sądzie na wózku inwalidzkim, w kapeluszu, ciemnych okularach, a swoją twarzy ukrywał przed kamerami czerwoną teczką.

Prokurator nazwał go "częścią morderczej maszyny" i oskarżył o współudział w zabiciu 5230 więźniów, w większości Żydów: zagazowanych lub rozstrzelanych w Stutthof.

Dochodzenie wobec Deya wszczęto w 2016 roku, kiedy ubrania z naszywką z jego nazwiskiem znaleziono w archiwach Stutthofu.

Nie wiadomo, czy zdrowie Bruna D. pozwoli mu doczekać ogłoszenia wyroku.

Niemieckie media podkreślają, że jest to prawdopodobnie jeden z ostatnich tego rodzaju procesów w Niemczech. Jak podała telewizja NDR, obecnie w RFN toczy się około 29 spraw przeciwko osobom oskarżonym o udział w Holokauście.

Obóz w Stutthof powstał we wrześniu 1939 roku na wschód od Gdańska jako obóz internowania, w 1942 roku został przekształcony w obóz zagłady. Życie straciło w nim ponad 65 tysięcy ludzi. To w nim Rudolf Spanner wytapiał tłuszcz z ludzkich ciał, by robić z niego mydło.