Na 15 lat więzienia skazał we wtorek Sąd Okręgowy w Białymstoku 53-letniego mężczyznę, oskarżonego o zabójstwo żony blisko 9 lat temu. Zwłoki kobiety znaleziono dopiero wiosną 2018 roku; okazało się, że została pchnięta nożem. Wyrok nie jest prawomocny.

Prokuratura chciała w tej sprawie 25 lat więzienia, z kolei obrona - kary możliwie łagodnej, przy założeniu, że sprawca działał w afekcie.

Sprawa dotyczy okoliczności śmierci 41-letniej mieszkanki Bielska Podlaskiego. W lutym 2011 roku kobieta nagle zniknęła. Jej mąż twierdził (i taką wersję przedstawiał rodzinie, sąsiadom i znajomym), że porzuciła ona bliskich, wyjechała za granicę i nie ma z nią kontaktu. Nikt z rodziny nie zgłosił zaginięcia kobiety, ale policja operacyjnie próbowała sprawę wyjaśnić.

Przełomowy trop

W 2016 r. mężowi zaginionej postawiono zarzut zabójstwa, nie precyzując jednak, jak do zbrodni doszło. Mężczyzna trafił wtedy na krótki czas do aresztu. Opuścił go po złożeniu zażalenia przez obrońcę. Wciąż nie odnaleziono bowiem ciała zmarłej - kluczowego dowodu potwierdzającego, czy doszło do zabójstwa. Nowy trop pojawił się dopiero w maju 2018 r., po odnalezieniu ciała zakopanego w lesie koło Bielska Podlaskiego. Zwłoki były zawinięte w dywan i zakopane głęboko pod ziemią.

Po przeprowadzeniu sekcji i uzyskaniu opinii biegłego, potwierdzono, że to zwłoki zaginionej. Z ustaleń biegłego wynikało, że kobieta została co najmniej dwukrotnie pchnięta nożem. Wtedy ponownie zatrzymano męża zmarłej, a zarzut zabójstwa został zmodyfikowany o opis związany z odnalezieniem zwłok.

Przez całe postępowanie przygotowawcze mężczyzna nie przyznawał się do zabójstwa. Dla uwiarygodnienia wersji o nagłym wyjeździe i porzuceniu rodziny, złożył nawet za żonę - drogą elektroniczną - zeznanie podatkowe za rok 2010. Potem zmieniał wyjaśnienia i przyznał, że wiedział o śmierci żony - twierdził jednak, że kobieta padła ofiarą nieszczęśliwego wypadku (miała spaść ze schodów).

Ostatecznie przed sądem przedstawił wersję o wieloletnich problemach małżeńskich, związanych z tym, że - jak wyjaśniał - żona wpadła w złe towarzystwo, zaczęła znikać z domu nawet na kilka dni, przepijać pieniądze, zadłużać się w bankach i u znajomych, była widywana w niedwuznacznych sytuacjach z mężczyznami. W domu dochodziło z tego powodu do awantur, wzywana była policja.

W nocy z 19 na 20 lutego 2011 roku miało dojść do gwałtownej kłótni, w trakcie której kobieta chwyciła kuchenny nóż i zaczęła mu grozić śmiercią. On jej nóż odebrał i próbował żonę odepchnąć. Ta trzymała go jednak dwiema rękami za ubranie i gdy upadła na plecy, on upadł na nią. Nóż wbił się w lewy bok kobiety. Ta miała umrzeć na miejscu. Medycy sądowi wersję o jednym, przypadkowym ciosie uznali jednak za nieprawdopodobną.

Dwa zespoły psychiatrów i psychologów - mimo wcześniejszych różnic w opiniach - ostatecznie doszły do podobnego przekonania, że nie można mówić o tym, iż doszło do tzw. afektu fizjologicznego, czyli sytuacji, gdy sprawca jest w stanie bardzo silnego wzburzenia, co wyłączałoby na moment jego świadomość, a gromadzone przez długi czas emocje wyzwoliły się w gwałtowny sposób.

"Nie udało się dokonać zbrodni doskonałej"

Był zamiar bezpośredni zabójstwa - uznał Sąd Okręgowy w Białymstoku. Przewodniczący składu orzekającego Wiesław Żywolewski przypomniał w uzasadnieniu wyroku, że 53-latek wielokrotnie zmieniał przedstawianą wersję wydarzeń. Sąd ocenił, że dostosowywał ją do materiału dowodowego, którym w danym czasie dysponowała prokuratura. Wszystkie te wersje są nie do końca wiarygodne, tendencyjne i miały na celu, generalnie, uniknięcie odpowiedzialności karnej - mówił sędzia.

W tej sprawie nie udało się dokonać tzw. zbrodni doskonałej - mówił sędzia, podkreślając znaczenie działań policji i prokuratury, by zgromadzić dowody, a wśród nich najważniejszą kwestią był odnalezienie zwłok. Śledczy korzystali m.in. z profilu psychologicznego potencjalnego sprawcy i ofiary, potem np. z pomocy specjalisty do profilowania geograficznego (pomógł wskazać miejsca potencjalnego ukrycia zwłok). Wcześniej wykorzystali podsłuchy, dzięki którym nabrali podejrzeń, że kobieta może nie żyć.

Omawiając motyw zbrodni sąd przyznał, że sytuacja rodzinna była trudna, kobieta nadużywała alkoholu, często nie wracała do domu, spotykała się z różnymi mężczyznami w Bielsku Podlaskim, o co mąż miał do niej pretensje. Dochodziło do awantur, była agresja, nie tylko słowna, ale i fizyczna. Stopień społecznej szkodliwości niezwykle wysoki (...), działanie bez wyraźnego powodu, przy braku poszanowania podstawowego prawa każdego człowieka, jakim jest prawo do ochrony życia i zdrowia - mówił o zbrodni sędzia Żywolewski.

Dodał, że sąd wziął pod uwagę sytuację rodziny i zachowanie żony, ale podkreślał, że w żaden sposób nie usprawiedliwia to działań oskarżonego. Do okoliczności łagodzących zaliczył wcześniejszą niekaralność 53-latka; zwrócił też uwagę, że mężczyzna opiekował się rodziną (dziećmi) ale - jednocześnie - ukrył zwłoki i całe otoczenie próbował przekonać do przyjętej wersji o wyjeździe.

Nie wiadomo, czy obrona będzie składała apelację; adwokata nie było na publikacji, z aresztu nie został doprowadzony oskarżony. Prokurator Agnieszka Kalisz-Kapelko na gorąco przyznała, że mimo iż wyrok nie jest taki, jak żądanie oskarżenia, to nie wyklucza, iż apelacji nie będzie. Kara jest bardzo wysoka - oceniła.