Od początku było jasne, że spektakularne zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego w wyborach samorządowych sprawi, że rządzący Sojusz zafunduje liderowi PiS-u tor przeszkód na drodze sprawowania władzy nad miastem. Pierwszy przykład mieliśmy podczas głosowania nad przyszłorocznym budżetem. Zdominowany przez SLD Sejm nie przyznał Warszawie dodatkowych pieniędzy na budowę metra.

Poza pieniędzmi na metro Warszawa straciła 150 mln zł na remonty sypiących się wiaduktów i 2 mln na przygotowania do budowy trasy szybkiego ruchu łączącej Aleje Jerozolimskie z lotniskiem Okęcie. Poprawki przepadły głosami SLD, UP i PSL-u.

Wprawdzie pieniędzy na rozbudowę metra można poszukać jeszcze w kontrakcie regionalnym, czyli w budżecie całego województwa, ale na razie zapisano tam 75 mln zł. Aby utrzymać tempo budowy na obecnym poziomie, potrzeba dwa razy tyle. Jeśli tak się nie stanie warszawiacy na stację metra Dworzec Gdański mogą poczekać nawet do 2005.

Lech Kaczyński nie ma wątpliwości, że sobotnia decyzja Sejmu ma smak zemsty za wyborcza porażkę Sojuszu w stolicy: Nie ma w sposobie myślenia SLD niczego takiego, co wychodziłoby ponad partykularne interesy. Natomiast to nie zmienia faktu, że ja jestem gotów do współpracy z tym rządem.

Ale tę gotowość Kaczyńskiego podważa Ryszard Kalisz, który jako jeden z nielicznych SLD-owskich posłów zagłosował za dodatkowymi pieniędzmi dla Warszawy. Lech Kaczyński nie zwrócił się ani do marszałka Sejmu, ani do komisji finansów publicznych, ani do Klubu Parlamentarnego SLD, ani do mnie z prośba o poparcie - mówił Kalisz reporterce RMF.

Wygląda na to, że SLD naprzeciw nowemu prezydentowi stolicy nie wyjdzie. Tylko od osobistej determinacji lidera PiS-u zależy, ile zyska i ile straci Warszawa. Taryfy ulgowej od SLD nie będzie...

Foto: Archiwum RMF

15:20