Przez półtora miesiąca poszukiwano 24-letniej Urszuli. Turyści w Tatrach znaleźli jej plecak i dokumenty tydzień po zaginięciu. Ten ślad zignorowano. Zawiodła też komunikacja między TOPR-em a policją - informuje krakowski dodatek "Gazety Wyborczej". Wszystko wskazuje na to, że odnalezione wczoraj w Tatrach zwłoki, to ciało Urszuli.

Urszula Olszowska wyszła z domu rano 28 lipca. Tego dnia zamilkł jej telefon. Nie powiedziała rodzicom, że zaplanowała wyjazd w góry. Następnego dnia Adam Olszowski, ojciec Urszuli, zgłosił zaginięcie na policję. Dziewczyny szukała też fundacja Itaka. Włączyli się też współpracownicy z "Gazety Krakowskiej", w której Urszula pracowała jako fotoreporterka. Plakat z informacją o jej zaginięciu rozwieszano w Karkonoszach, Tatrach i Bieszczadach. Nie natrafiono jednak na żaden ślad.

W tym tygodniu ojciec dotarł do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich i zostawił plakat ze zdjęciem Urszuli. Po jego obejrzeniu pracownicy skojarzyli dziewczynę z dokumentami, które razem z plecakiem 7 sierpnia przynieśli do nich turyści.

Wczoraj, kilkadziesiąt godzin po rozpoczęciu poszukiwań, ratownicy odnaleźli zwłoki kobiety w rejonie wodospadu Wielka Siklawa w Dolinie Roztoki. To najprawdopodobniej ciało Urszuli.

Plecak znaleziono na początku sierpnia w pobliżu Siklawy. Pracownicy schroniska powiadomili wówczas o tym TOPR. Ratownik, który odebrał informację, sprawdził dane dziewczyny w wewnętrznej bazie danych. Jej nazwisko w niej nie figurowało. TOPR-owiec uznał sprawę za zakończoną. Nie podjęto poszukiwań, nie powiadomiono policji. Należy zaznaczyć, że TOPR i policja korzystają z różnych systemów gromadzenia danych. Naczelnik TOPR przyznał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", że "doszło do zaniedbania". Z kolei pracownicy schroniska nie przekazali policji dokumentów Urszuli. Przeleżały razem z plecakiem aż do przyjścia Adama Olszowskiego.

Policja nie zwróciła uwagi na zainteresowanie Urszuli górami i nie zawiadomiła o sprawie komendy w Zakopanem i TOPR.