Sąd Okręgowy w Olsztynie uniewinnił Marlenę W., żonę skazanego za lincz we Włodowie, od zarzutu składania fałszywych zeznań w procesie. Wyrok jest prawomocny. Sąd rozpatrywał apelację prokuratury, która odwołała się od wyroku, jaki zapadł w tej sprawie w październiku.

Prokuratura oskarżała Marlenę W. o to, że w czerwcu 2009 roku złożyła przed sądem apelacyjnym w Białymstoku fałszywe zeznania dotyczące zabójstwa recydywisty we Włodowie. Jako jednego ze sprawców wskazała swojego ojca, a nie męża, który został potem prawomocnie skazany za zabójstwo Józefa C. na cztery lata pozbawienia wolności. Uzasadniając wyrok, sędzia Piotr Zbierzchowski powiedział, że analiza zeznań Marleny W. nie potwierdza zarzutów, stawianych przez prokuraturę. Sąd nie uwzględnił argumentów podnoszonych w apelacji i podtrzymał wcześniejsze orzeczenie sądu rejonowego.

Sąd rejonowy uniewinnił Marzenę W. w październiku 2010 r. Jak uzasadniał, oskarżona nie pamiętała dokładnego przebiegu zdarzenia, więc nie można jej zarzucić celowego kłamstwa. Wzięto też pod uwagę korzystną dla oskarżonej opinię psychologa. Uznał on, że kobieta mogła oceniać zdarzenie subiektywnie, ponieważ dotyczyło najbliższej rodziny i miało dramatyczny przebieg.

Wyrok ostatecznie kończy procesy sądowe sprawy linczu we Włodawie. Po dwóch procesach i oddalonej kasacji przez Sąd Najwyższy bracia W. zostali skazani na cztery lata więzienia. Pozostają jednak na wolności, ponieważ jeszcze przed rozpatrzeniem kasacji, w grudniu 2009 r. prezydent Lech Kaczyński ich ułaskawił. Zawiesił warunkowo wykonanie kary na okres 10 lat - dzięki czemu Mirosław, Krzysztof i Tomasz W. nie trafili do więzienia. Skazani zostali także dwaj policjanci z komisariatu w Dobrym Mieście za zlekceważenie sygnałów od mieszkańców o zagrożeniu i zbyt późną interwencję we Włodowie. W lutym 2008 r. Sąd Okręgowy w Olsztynie utrzymał wyroki, skazujące dwóch policjantów na kary więzienia w zawieszeniu za niedopełnienie obowiązków.

Do linczu doszło w lipcu 2005 r. Z rąk swych sąsiadów zginął wówczas 60-letni Józef C., który wiele lat spędził w zakładach karnych. Mieszkańcy trzykrotnie dzwonili na policję z żądaniem interwencji, twierdząc, że C. biegał po ulicach z maczetą. Policja przyjechała dopiero po kilku godzinach. W tym czasie mężczyźni łomem, szpadlami i kijami pobili Józefa C., który w wyniku obrażeń zmarł.