Pogotowie jest dobrze opłacane z budżetu państwa. Mimo to zmusza ratowników do pracy na kontraktach - pisze "Gazeta Wyborcza". To wyzysk – twierdzą ratownicy w rozmowie z dziennikiem.

Nikt nie wie, ile jest w Polsce ratowników medycznych, ale wiadomo, że jest ich za dużo. Kiedy komuś nie podoba się dyżurować za 11 zł na godzinę, to szefowie straszą go, że są chętni na jego miejsce gotowi robić to za 8 złotych - czytamy.

Szefowie WPR w Katowicach też używają takich argumentów. Jednak w porównaniu z innymi miejscami płacą jeszcze dobrze - 24zł za godzinę. Warunki i tak są gorsze niż na umowie o pracę.

Na etacie miałam 13, 14 dyżurów w miesiącu i zarabiałam od 2 do 2,5 tys. zł miesięcznie. Teraz sama muszę płacić ZUS, ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej i podatek. Żeby zarobić tyle co przedtem, muszę więc brać co najmniej 19, 20 dyżurów w miesiącu - mówi pracująca w zawodzie ratownika medycznego pani Ewa.

Taki wyzysk w ochronie zdrowia nie da się niczym usprawiedliwić - komentuje etyk prof. Zbigniew Szawarski. Zdaniem prof. Kozek odpowiedzialni za sytuację są ministrowie zdrowia i władze samorządowe. W grę rynkową wrzucono za wody, od których zależy nasz los: zdrowie i życie. Ratownicy medyczni, tak jak lekarze i pielęgniarki, powinni mieć poczucie stabilizacji w pracy. Nie ma ją go. Zatrudnieni na kontraktach nie mogą nawet zastrajkować - mówi prof. Kozek.

Więcej na ten temat w najnowszej "Gazecie Wyborczej".

(mal)