W próbkach wołowiny z trzech polskich zakładów przetwórczych było od 1,17 do 28 procent koniny - wykazały badania weterynaryjne. Jak dowiedział się reporter RMF FM Krzysztof Zasada, oznacza to, że mięso zostało sfałszowane.

Unijne przepisy ustalają próg zawartości koniny w wołowinie, przy którym można by mówić o dopuszczalnym zanieczyszczeniu. To poniżej 1 proc. W wołowinie znalezionej w trzech zakładach na terenie naszego kraju, mięsa końskiego było o wiele więcej. Teraz wyniki weterynaryjnych badań i próbki trafiły do Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych. Tam będą przeprowadzane kolejne badania.

Inspekcja Handlowa oraz kontrolerzy IJHARS zakończyli już natomiast w całym kraju pobieranie próbek z przetworów z mięsa wołowego. Komisja Europejska zaleciła nam sprawdzenie 150 próbek. Specjaliści pobrali 156. Teraz trwają badania. Chodzi o ewentualne wykrycie końskiego DNA w tych produktach. Wyniki ekspertyz maja być znane za kilkanaście dni.

Konina trafiła do Polski z Rumunii

W ubiegłym tygodniu służby weterynaryjne skierowały do prokuratury siedem zawiadomień w sprawie fałszowania mięsa wołowego. To efekt prawie tysiąca kontroli w zakładach mięsnych. Jedna ze sprawdzonych firm to zakład Mipol z okolic Nowego Sącza. Mimo wcześniejszych zapewnień dyrekcji, że konina nie była tam dodawana do mięsa wołowego, jeden z właścicieli Mipolu Józef Plata przyznał, że firma kupiła ponad 800 ton półtusz końskich.

Produkt pochodził z Rumunii. Mięso sprzedano natomiast na rynki we wschodniej i południowej Europie. Weterynarze i prokuratura zwróciły jednak także uwagę na błędy w przedstawionej przez firmę dokumentacji. Badają, czy konina rzeczywiście trafiła do wskazanych przez zakład odbiorców.