To nie był sabotaż - stwierdziła prokuratura i umorzyła śledztwo w sprawie wielkiej awarii systemu kontroli lotów w polskiej przestrzeni powietrznej - dowiedział się reporter RMF FM. Chodzi o zdarzenie z nocy z 16 na 17 grudnia 2016 roku, gdy w wyniku awarii zasilania polscy kontrolerzy na pół godziny stracili dostęp do obrazów przekazywanych z radarów, a także do łączności.

Prokuratura umorzyła śledztwo, ponieważ doszła do wniosku, że nikt nie zakłócił działania systemu kontroli, a doszło - jak to ujęto - do niezamierzonej awarii wszystkich baterii awaryjnego zasilania. Stało się to podczas testowania tych systemów. Uszkodzenie wynikało z nieprawidłowej eksploatacji urządzeń.

Śledczy przekonują, że nie ma też możliwości stawiania komukolwiek zarzutów spowodowania zagrożenia w ruchu lotniczym, bo takie zagrożenie nie wystąpiło. "W wyniku awarii zasilania nie doszło do zaniżenia separacji pomiędzy statkami powietrznymi" - czytamy w komunikacie.

W oświadczeniu jest napisane także, że "w czasie niedostępności systemu ATM nie zanotowano nieprawidłowości w ruchu lotniczym ani naruszenia zasad bezpieczeństwa. Przestrzeń zamknięto o godz. 00:08. Ruch przywrócono o 00:38. Mimo braku zasilania kontrola lotniska miała możliwość kontaktu z samolotami. Wieża lotów jest wyposażona w niezależne radiostacje i sygnalizatory świetlne, sprawne było również oświetlenie lotniska. Ponadto samoloty wyposażone są w niezależne systemy antykolizyjne TCAS I ACAS".

W uzasadnieniu zaznaczono, że w chwili awarii nad Polską było 13 samolotów, które skierowano do państw ościennych - wykorzystano niezależną łączność, powiadomiono wojsko i Brukselę. Nie doszło do niebezpiecznych zbliżeń maszyn. Wstrzymano starty z polskich lotnisk. W sumie - jak obliczono - opóźnienia wyniosły 38 minut.

(j.)