"Nie można było ograniczyć skutków ulew, które nawiedziły nas w ostatnich dniach. Tego typu ulewy mają to do siebie, że są na jakimś lokalnym terenie i powodują spadek wody rzędu 50-80 mm. Takie były ulewne deszcze w przeciągu dwóch, trzech godzin, że nie ma możliwości odprowadzenia nawet przez najlepiej skonstruowaną kanalizację" ​- mówi w rozmowie z reporterem RMF FM komendant główny Państwowej Straży Pożarnej Wiesław Leśniakiewicz.

Maciej Grzyb: Panie generale, był pan na terenach, które zostały zalane. Jak pan ocenia straty?

Wiesław Leśniakiewicz: Dosyć duże straty i w zabudowaniach mieszkalno-gospodarczych, ale i w infrastrukturze drogowej. Również sporo areału jest zniszczonego, właściwie bezpowrotnie zniszczonego. Około 200 interwencji zanotowanych tylko na terenie powiatu proszowickiego.

W całej Małopolsce ponad 600 przez ostatnią dobę...

Ponad trzy tysiące w całym kraju, tysiąc na terenie Śląska. Ale to nie są jeszcze skończone bilanse. Pamiętajmy o tym, że te interwencje to nie są takie 15-minutowe. To są często wielogodzinne pompowania. Woda dosyć szybko schodzi, bo takie są tereny górskie - przychodzi bystra woda, szybka, niszczy i zabiera, co może i potem pozostaje taki krajobraz niezbyt sympatyczny.

Ilu strażaków pomaga ludziom?

Był taki moment, że prawie dwustu strażaków było zaangażowanych tylko na terenie powiatu proszowickiego. Dzisiaj według moich danych, które posiadam, ponad 3,5 tysiąca pojazdów, czyli zastępów ratowniczo-gaśniczych, uczestniczyło ubiegłej doby...

Na terenie całej Polski południowej?

Tak. Poczynając od Śląska - tysiąc interwencji, tam mieliśmy również elementy związane z zabezpieczeniem budynków po gradobiciu. Ponad 120 budynków uszkodzonych i strażacy zabezpieczali te budynki. Do tej pory jeszcze trwają zabezpieczenia w części powiatu mikołowskiego i tyskiego. Małopolska, Podkarpacie i ziemia lubelska pojawiła się także z działaniami ratowniczymi, do tego ziemia mazowiecka, łódzka, czyli praktycznie ta centralno-południowa część Polski. Z tego co pamiętam, w dziewięciu województwach były intensywne działania związane z usuwaniem skutków lokalnych podtopień.

Pana zdaniem można było ograniczyć skutki tych ulew?

Nie. Tego typu ulewy mają to do siebie, że właściwie są na jakimś lokalnym terenie i powodują spadek wody rzędu 50-80 mm, a takie były ulewne deszcze w przeciągu dwóch, trzech godzin, że nie ma możliwości odprowadzenia nawet przez najlepiej skonstruowaną kanalizację.

Czy przez te ulewy w Polsce zrezygnowaliście z pomocy Czechom i Niemcom?

Jesteśmy w Czechach. Jesteśmy z pompą, która ma prawie 45 metrów sześciennych na minutę wydajności. Jest grupa ze Śląska. Prowadzimy tam działania. Strona czeska prosiła jeszcze o przedłużenie tych działań. Odpompowujemy tam bardzo duże rozlewiska. Na prośbę strony niemieckiej zgłosiliśmy również gotowość udzielenia pomocy, ale czekamy na odzew z ich strony. Również jesteśmy przygotowani na pomoc związaną z odpompowywaniem z terenów dotkniętych skutkami. Zasobów ratowniczych na dzisiaj mamy na tyle, są dobrze przygotowane i na tyle duże, że jesteśmy jeszcze w stanie udzielić pomocy zewnętrznej.

Opanować sytuację w Polsce i pomagać poza granicami?

Tak, aktualnie tak. Zwłaszcza, że nie mamy tak bardzo dużych rozlewisk, które wymagałyby użycia pomp o tak dużej wydajności, bo one jednak muszą mieć bardzo wysokie lustro wody i duży teren do odpompowania. Na tego typu rozlewiskach, które mamy na tym terenie, to wystarczą nam pompy o mniejszych wydajnościach, do 10 metrów sześciennych na minutę.