Mieszkańcy Mirocina Dolnego koło Nowej Soli w Lubuskiem obawiają się, że do lasu niespełna kilometr od ich domów, trafiają odpady niewiadomego pochodzenia z całej Europy. Alarmowali o tym gminę, powiat i Wojewódzką Inspekcję Ochrony Środowiska, ale jak mówią – nikt poważnie nie zareagował na ich sygnały.

Chodzi o rekultywację dawnego składowiska odpadów poprodukcyjnych z fabryki FSO w pobliskim Kożuchowie. Teren przez lata leżał odłogiem, wyrosły na nim drzewa, a żwirowe doły zamieniły się w stawy. Trzy lata temu zainteresował się nim biznesmen z Częstochowy, który wystąpił o zgodę na rekultywację dawnego składowiska.

Zapewniał, że po zakończeniu rekultywacji otworzy w tym miejscu hodowlę alpak, a w Kożuchowie postawi betonowy pomnik rycerza. Grozi mu jednak wstrzymanie pozytywnej decyzji miejscowych organów o rekultywacji terenu.

Kierowca, który przywiózł odpady, zasugerował mieszkańcom, by zainteresowali się sprawą

Pierwsze sygnały, które zaniepokoiły mieszkańców Mirocina Dolnego, dotarły do nich krótko po rozpoczęciu prac ziemnych. Do wsi oddalonej niespełna kilometr od dawnego składowiska miał wtedy przyjechać jeden z kierowców, który chwilę przedtem dostarczył na miejsce odpady. Mężczyzna poinformował, że wiózł je z Austrii i zasugerował mieszkańcom, by zainteresowali się sprawą.

Potem pytaliśmy jeszcze innych kierowców, sami mówili, że wożą to wszystko z Niemiec, z Holandii. Do dziś przyjeżdżają tu tiry z całej Polski - są rejestracje ze Śląska, z Mazowsza. My nie mamy pojęcia co tak naprawdę tam trafia.(...) Próbowaliśmy informować o tym wszystkie możliwe instytucje, zwłaszcza WIOŚ, ale nikt nie traktuje nas poważnie. W powiecie usłyszeliśmy, że to jest wzorowo prowadzona rekultywacja, ale nikt nie chce przedstawić na to żadnych dowodów - mówią w rozmowie z RMF FM mieszkańcy Mirocina Dolnego.

Przekonują, że informowali o tym wójta gminy Kożuchowo, ale usłyszeli od niego, że lepiej jeśli "dadzą sobie z tym spokój".

Teraz nie jest tak źle, ale w upalne dni to był smród nie do wytrzymania, dobiegający z tego składowiska. My chcielibyśmy po prostu wiedzieć czy to dla nas nie jest szkodliwe, dla wód gruntowych, dla naszego środowiska, ale nic nie wiemy, nic nie chce nam nic powiedzieć. Żyjemy tu my i będą tu w przyszłości żyły nasze dzieci - wyjaśnia swoje obawy jedna z mieszkanek.

Tym co dodatkowo niepokoi społeczność Mirocina Dolnego jest po pierwsze ciągły ruch tirów i ich długie kolejki ustawiające się przed rekultywowanym składowiskiem, ale też ogólnodostępne informacje na temat firmy odpowiadającej za całe przedsięwzięcie.

Spółka ma kapitał tylko 5 tysięcy złotych. Dzierżawca odpowiada za ten teren tylko do momentu kiedy go dzierżawi i to do kwoty kapitału. Co jeśli spółka upadnie? Syndyk zostanie z tym składowiskiem i całym problemem - zastanawia się inny z mieszkańców. Nasi rozmówcy są zaniepokojeni również tym, że firma już dwukrotnie zmieniała nazwę i skład zarządu oraz formalną siedzibę i adres korespondencyjny.

W imieniu mieszkańców o dawne składowisko należące do Fabryki Samochodów Osobowych, z jej przedstawicielami rozmawiał sołtys Mirocina Dolnego.

Usłyszałem wtedy, że firma ma ogromny problem z tym terenem i jego ewentualną sprzedażą, bo musiałaby zapłacić miliony za utylizację to co się tam znajduje albo przeprowadzić rekultywację. Fabryka chciała więc się tego pozbyć. Formalnie było to składowisko odpadów niebezpiecznych drugiej kategorii i raptem jednym dokumentem zostało przemianowane na składowisko odpadów obojętnych, a to wszystko tam zostało. Ten ruch umożliwiał rekultywację terenu i to było jedno z pierwszych spostrzeżeń, które nas zaniepokoiło - tłumaczy sołtys Mirocina Dolnego Krzysztof Raczykiewicz.

Oczywiście zawiadamialiśmy o sprawie WIOŚ, ale usłyszeliśmy, że tam wszystko jest pod kontrolą. Nasz radny z gminy chciał uzyskać na to jakieś dowody, napisał do Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Warszawie. Dostał odpowiedź, że Warszawa zleca Zielonej Górze sprawdzenie tego co tam się dzieje. Przez jakiś czas dostawał maile z informacjami, ale w pewnym momencie ta korespondencja ucichła - dodaje sołtys.

Inwestor: Chciałem tu zrobić hodowlę alpak!

Za prowadzone w Mirocinie Dolnym prace odpowiada firma Irreco, należąca do biznesmena z Częstochowy. Ireneusz Winiarski przekonuje, że wszystko co robi, oparte jest o przepisy i wydane wcześniej zgody, a na składowisko nie trafia nic innego niż to na co pozwala rozporządzenie Ministra Środowiska w sprawie składowania odpadów. Firmę trudno jednak namierzyć. W Internecie nie ma żadnej strony, a pod adresem wskazanym w KRS w Nowogrodzie Bobrzańskim jest nieczynny, dawny zakład budowlany.

Z biznesmenem udaje nam się porozmawiać po wcześniejszym kontakcie z inną firmą, w której zarządzie zasiada. Spotykamy się na rekultywowanym składowisku w Mirocinie Dolnym.

Pozwolenie z Urzędu Marszałkowskiego dostaliśmy dużo wcześniej niż z powiatu - tłumaczy Ireneusz Winiarski, rozkładając na biurku w stróżówce dokładny plan rekultywacji, z rozrysowanym terenem. Pozwoliliśmy sobie nieco wcześniej umieścić tę warstwę biologiczną, ale to też jest wszystko to co mamy w zezwoleniu - dodaje, uprzedzając pytanie o zaburzenie harmonogramu rekultywacji. (Plan zakładał umieszczenie warstwy biologicznej w późniejszym terminie. Tę nieprawidłowość zauważył też zielonogórski WIOŚ - przyp.red).

Największy hałas jest o te osady z oczyszczalni ścieków, które tu trafiają. To jest dokładnie to co rolnicy skupowali z oczyszczalni ścieków i i tak wylewali na pola - przekonuje  biznesmen. Jego zdaniem, rekultywowany przez Irreco teren to teraz najlepiej monitorowana przez inspektorat ochrony środowiska tego typu inwestycja w kraju.

Mają o tym świadczyć kamery monitoringu umieszczone przez Irreco m.in. przy wjeździe na dawne składowisko. My daliśmy całodobowy dostęp do obrazu z tych kamer inspektorom z WIOŚ. Oni z resztą nam sami mówią, że dla nich te kontrole stały się już nudne, bo ciągle tu przyjeżdżają i wszystko się zgadza - przekonuje obecny na miejscu razem z Ireneuszem Winiarskim formalny prezes firmy Józef Garboś.

Kontrole inspektorów WIOŚ są odnotowywane w dzienniku prowadzonym przez pracowników dyżurujących w stróżówce. Ireneusz Winiarski zapytany o to czy pracownicy WIOŚ pobierali próbki ze składowiska nie potrafi odpowiedzieć wprost, tłumacząc, że rzadko bywa na miejscu. Zapewnia jednak, że nigdy ani on ani jego pracownicy nie utrudniali inspektorom dostępu do rekultywowanej działki.

My z resztą sami szykujemy dla nich próbki jeśli chcą, chociaż nie mamy takiego obowiązku. Mamy tu takie litrowe słoiki, w które zbieramy próbki z ciężarówek, spisujemy ich numery i jeśli jest potrzeba - udostępnimy na kontroli - mówi obecny podczas naszej rozmowy prezes Garboś.

Tymczasem jak poinformował nas w rozmowie telefonicznej Andrzej Uchman z WIOŚ w Zielonej Górze - z rekultywowanej działki nie pobierano jak dotąd żadnych próbek. Według planu rekultywacja ma potrwać do 2023 roku.

Ireneusz Winiarski nie wyklucza jednak, że prace przeciągną się w czasie. Ja bym chciał tu spokojnie pracować, a ja muszę ciągle się tłumaczyć, odpisywać na pisma - mówi biznesmen. Przed inwestycją zapewniał, że po zakończeniu rekultywacji uruchomi w tym miejscu hodowlę alpak, a w Kożuchowie, w którym mieści się urząd gminy, postawi betonowy pomnik rycerza.

Jeżeli będę w stanie dokończyć tę rekultywację to z niczego się nie wycofuję. Chciałbym współpracować z mieszkańcami i gminą - ucina biznesmen.

WIOŚ: Dokonaliśmy weryfikacji w bazie danych

Po raz pierwszy skontaktowaliśmy się z Wojewódzkim Inspektoratem Ochrony Środowiska w Zielonej Górze przed dwoma tygodniami. W krótkiej rozmowie telefonicznej jego pracownicy zapewniali, że znają przebieg przedsięwzięcia w Mirocinie Dolnym i na bieżąco kontrolują je od lipca, kiedy to po przerwie rekultywacja została wznowiona.

W odpowiedzi na późniejsze pytanie o szczegóły kontroli, przesłane do Inspektoratu drogą mailową, czytamy: "WIOŚ dokonał weryfikacji rodzajów i ilości dowożonych odpadów w Bazie danych o produktach i opakowaniach oraz o gospodarce odpadami prowadzonej przez Marszałka Województwa  oraz w rejestrze prowadzonym przez inwestora na terenie składowiska".

Na pytanie o możliwość nagrania rozmowy na temat rekultywacji, urzędnicy poinformowali nas, że ze względu na obostrzenia sanitarne nie będzie to możliwe, a właściwymi organami, które mogą udzielić szczegółowych informacji są Starostwo Powiatowe w Nowej Soli i Urząd Marszałkowski Województwa Lubuskiego. Po kolejnej próbie kontaktu i rozmowie telefonicznej z pracownikami WIOŚ, udało nam się potwierdzić, że na miejscu nigdy nie pobierano żadnych próbek.

Mateusz Chłystun: Czy pobieraliście Państwo jakiekolwiek próbki na miejscu? Czy badaliście je w laboratorium?

Andrzej Uchman - WIOŚ Zielona Góra: Podmiot, który starał się o rekultywację, przedłożył nam wtedy monitoring wód podziemnych, my chcemy teraz jednak potwierdzić czy to co nam wtedy przedstawiono jest prawdą.

Ale czy sami pobieraliście Państwo jakieś próbki i je potem badaliście?

Nie ma potrzeby generalnie badania odpadów, chyba, że jest podejrzenie popełnienia przestępstwa. Na pewno był tam dowożony komunalny odpad ściekowy, który w tym czasie nie powinien tam trafić. Chodzi o osad z obcych województw (...). Nie było potrzeby pobierania stamtąd żadnej ziemi.

Według naszych nieoficjalnych informacji, dopiero wczoraj, pół roku po rozpoczęciu kolejnego etapu rekultywacji i naszych próbach kontaktu z instytucjami w tej sprawie, inspektorzy WIOŚ przyjechali na miejsce, szukając tzw. studzienek piezometrycznych, umożliwiających monitoring wód podziemnych.

Zielonogórski WIOŚ skierował tymczasem do Starosty Nowosolskiego wniosek o wstrzymanie decyzji o rekultywacji działki w Mirocinie Dolnym. Postępowanie w tej sprawie jest w toku.

Zaplanowana jest wizja w terenie celem ustalenia nieprawidłowości w zakresie przestrzegania wymagań ochrony środowiska oraz naruszeń warunków zezwolenia starosty - przekazała nam Iwona Brzozowska, starosta powiatu nowosolskiego.

Gmina milczy, policja utajnia informacje

O obawach mieszkańców i przeprowadzone dotąd działania chcieliśmy też porozmawiać z wójtem gminy Kożuchów. Paweł Jagasek za pośrednictwem swojej sekretarki odmówił jednak komentarza w tej sprawie.

Mieszkańcy Mirocina Dolnego przekonywali też, że alarmowali w sprawie prowadzonych prac i ciężarówek wyjeżdżających z rekultywowanej działki miejscową policję. Chcieli, by funkcjonariusze przyjrzeli się notorycznemu zabrudzaniu drogi wojewódzkiej między Mirocinem a Radwanowem.

To czy policja reagowała na sygnały i jak kończyły się ewentualne interwencje, chcieliśmy potwierdzić w Komendzie Powiatowej Policji w Nowej Soli.

W pisemnej odpowiedzi od oficer prasowej tamtejszej komendy czytamy: "W odpowiedzi na Pana zapytanie informuję, że nie jest możliwe udzielenie odpowiedzi na nie. Mając na względzie art. 5 ust. 1 i ust. 2 Ustawy z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej, z godnie z którym prawo do informacji publicznej podlega ograniczeniu w zakresie i na zasadach określonych w przepisach o ochronie informacji niejawnych oraz o ochronie innych tajemnic ustawowo chronionych. Ponadto prawo do informacji publicznej podlega ograniczeniu ze względu na prywatność osoby fizycznej lub tajemnicę przedsiębiorcy."

Od ściany odbija się też radny gminy Kożuchów Adrian Pikulski, który w imieniu mieszkańców poruszał sprawę rekultywacji na posiedzeniu rady gminy. Choć burmistrz zapewnił go, że zainteresuje się sprawą w przypadku potwierdzonych nieprawidłowości - instytucje, w tym WIOŚ odmówiły mu dostępu do informacji.

WIOŚ twierdzi, że to wzorowa rekultywacja, przekonuje o tym Urząd Marszałkowski, ale jednocześnie stwierdza, że harmonogram został naruszony - mówi radny, który przez ostatnie miesiące zebrał sporą stertę korespondencji z instytucjami, które mogłyby sprawować nadzór nad prowadzoną inwestycją.

Wystąpiliśmy o udostępnienie wszelkich dokumentów w tej sprawie: do gminy, starostwa, urzędu marszałkowskiego czy WIOŚ. Gmina odmówiła, starostwo szykuje komplet dokumentów, ale najciekawsza jest odpowiedź z WIOŚ. Napisali, że nie są instytucją prowadzącą i oni nie udostępnią żadnych informacji. A kto ma wszystkie próbki? Wszystkie wyniki pokontrolne? No kto, ja to mam? - pyta retorycznie radny.


Opracowanie: