Nie będę ukrywał, że należę do elektoratu żądającego głębokich zmian w Polsce. Według mnie obecny układ władzy, którego zwieńczeniem jest prezydentura Bronisława Komorowskiego, całkowicie się skompromitował. Jednak powody tego totalnego bankructwa są dla mnie inne niż dla większości tzw. antysystemowych wyborców. Nie jest w mojej opinii istotne kryterium młodzieżowego "obciachu", czyli zawstydzającego obrazu obecnej głowy państwa. Gardłowanie na wiecach, żenujące pokrzykiwanie do tłumu przeciwników, groteskowe występy na tle "tańczących" maszyn drogowych, niekulturalne strofowanie dziennikarza zadającego niewygodne pytania to są wprawdzie  duże wizerunkowe wpadki, tylko, że generalnie to marginalia.             

"Antysystemowość" Pawła Kukiza objawiła mi się z kolei w całej krasie  podczas wieczoru wyborczego. Kandydat, który z dziką pasją rockmena wykrzykiwał ze sceny srogie oskarżenia pod adresem TVN24, już za kilka chwil był skłonny przepraszać Monikę Olejnik, "bardzo cenioną przez niego dziennikarkę", jeśli poczuła się obrażona jego słowami. To jednak również tylko drobny szczegół, taki sobie symptom. Wspominam o tych epizodach tylko po to, aby obnażyć fałsz wyborczych etykietek i kampanijnych pozorów. Mam swój własny miernik rzeczywistej kontestacji Systemu III RP, który jest dla mnie kontynuacją komunizmu, tylko w poprawionej wersji ustrojowego oprogramowania czyli PRL 2.0. Pokażę to w sposób hasłowy, charakterystyczny dla wyborczej kampanii.          

Jednomandatowe Okręgi Wyborcze? Nie wydaje mi się to sprawą najistotniejszą, przeciwnie, uważam ten postulat za zwyczajne mamienie Polaków. Piszę to jako wieloletni czytelnik artykułów świętej pamięci profesora Jerzego Przystawy, wielkiego zwolennika i propagatora idei JOW-ów, zanim ten temat przejął i zagospodarował lider zespołu Piersi. Zainteresowanych tym tematem polecam bardzo pouczającą polemikę prof. Przystawy z wypowiedzią Jarosława Kaczyńskiego. Były premier zwrócił uwagę na mity rozpowszechniane w Polsce wokół systemu wyborczego panującego na Wyspach Brytyjskich.  Twórca Ruchu na rzecz JOW zadał ciekawe pytania prezesowi PiS. Szkoda, że nigdy nie doszło do bezpośredniej debaty między obu polemistami.  

W brytyjskiej praktyce politycznej jest tak- tłumaczy Kaczyński - jakiś młody polityk zasługuje się odpowiednio kierownictwu partii i dostaje na próbę "zły" okręg - taki, w którym jego partia zwykle przegrywa. Tam ma się sprawdzić, czy potrafi pracować, czy potrafi być twardy, czy potrafi zrobić duży wysiłek, mimo że wie, że ma minimalne czy prawie żadne szanse na zwycięstwo. Jeżeli się sprawdzi, to w kolejnych wyborach dostaje już taki okręg, gdzie są one znaczne. Przy czym jego związek z tym okręgiem jest w ogromnej większości praktycznie zerowy, jest to bardzo często okręg, w którym on wcześniej nigdy w życiu nie był - nie tylko tam nie mieszka, nie tylko się nie urodził, ale w ogóle nie był. I tak to wygląda, tak wygląda system jednomandatowy (...) - pisze ex-premier.

Analiza naszego polskiego podwórka dokonana przez lidera Prawa i Sprawiedliwości jest dla mnie przekonywająca. Sejm jako zatomizowana zbieranina niepołączona wspólnotą poglądów na sprawy polityczne, gospodarcze i ideowe to według mnie pomysł na jeszcze większy cyrk na Wiejskiej niż obecnie, gdy w poselskich ławach zasiadła "dziwnie osobliwa trzódka  Janusza Palikota" - według trafnego określenia felietonisty Stanisława Michalkiewicza. Jarosław Kaczyński demitologizując ideę Jednomandatowych Okręgów Wyborczych wskazał też bardzo rozumnie na sprawy finansowe. Kto dzisiaj w Polsce ma naprawdę duże pieniądze, konieczne dla spełnienia poselskich ambicji? Co jeśli partie stracą dotacje budżetowe? Kogo wtedy dopuścimy do głosu?

Życie dokonuje zwykle bardzo poważnej weryfikacji nawet najszczytniejszych obywatelskich inicjatyw. Kogo po wprowadzeniu JOW-ów możemy zobaczyć na Wiejskiej?    Mnóstwo ludzi, którzy po prostu dlatego, że mają finansowo mocną pozycję, chociaż żadnych kwalifikacji moralnych i intelektualnych, zostaną posłami.- przytomnie zauważa Jarosław Kaczyński. I dodaje: trzeba naprawdę bezmiaru naiwności albo złej woli, żeby coś takiego proponować. Kogo prezes PiS miał konkretnie na myśli? Henryka Stokłosę, który w 2011 roku wystartował ze swojego komitetu wyborczego i został wybrany w okręgu pilskim na senatora w wyborach uzupełniających. Potyczki kontrowersyjnego biznesmena z wymiarem sprawiedliwości to tło jego działalności w Senacie.

Niestety profesor Przystawa nie odpowiedział rzeczowo na tę przestrogę: Przykład z Piłą i niedawnym wyborem Henryka Stokłosy na senatora jest rzeczywiście nieprzyjemny. Został on senatorem, bijąc w wyborach kandydatów PO, SLD i PSL. Kandydata PiS zabrakło i może szkoda, że Jarosław Kaczyński nie znalazł - jak brytyjscy szefowie partii - żadnego młodego i ambitnego kandydata, aby wysłać go do Piły, żeby przeszkodzić Stokłosie? Stokłosa wygrał nie tylko wbrew wszystkim partiom, ale i wbrew mediom, które nie pozostawiły na nim suchej nitki. Okropna sytuacja! Tak, to jest poważny powód, żeby nie lubić JOW (...). Niestety nietrafiona jest ironia Przystawy, moim skromnym zdaniem. Polska długo nie będzie Wielką Brytanią. Tak jak nie została drugą Irlandią.      

Inna, ta prawdziwa III RP to nadal wielkie łowisko dla grubych ryb oraz żerowisko dla mniejszych drapieżników. Co się dzieje zwłaszcza w tak zwanej Polsce lokalnej, często rządzonej przez watażków i urzędnicze sitwy, świetnie pokazuje program "Państwo w państwie" w telewizji Polsat. Tym, którzy z czystej naiwności, albo wprost kierując się złą wolą, proponują walkę z partyjniactwem przy pomocy takich metod, chciałbym odpowiedzieć, że grypę chcą leczyć dżumą. Czego złego byśmy nie powiedzieli o systemie partyjnym jest on naturalnym demokratycznym bezpiecznikiem. Nie ma demokracji bez partii, po prostu. Z podobnymi do Kukiza hasłami startowała Platforma Obywatelska, "kontestująca System", a naprawdę najbardziej systemowa partia w PRL bis.  

Elementem znaczącym w kolejnych wyborach w naszym kraju jest kreowanie sztucznych tworów quasi-politycznych, które mają na swoich sztandarach totalną walkę z polskimi patologiami. Takim ugrupowaniem była przed laty Samoobrona Andrzeja Leppera, która żerowała na realnych problemach zadłużonych rolników, ale w rzeczywistości odegrała rolę inhibitora, opóźniacza, hamulcowego w dziele naprawy państwa. Podobnym pseudo-bytem była Liga Polskich Rodzin, z Romanem Giertychem, który w końcu ujawnił prawdziwe oblicze- człowieka sprzymierzonego z rządzącym establishmentem. Na takich "sojuszników" skazana była jedyna partia, walcząca z potworem neo-PRL-u. Teraz rodzi się nowy spontaniczny obywatelski "ruch negacji".            

Jakoś dziwnie to pospolite ruszenie Pawła Kukiza przypomina mi fenomen ugrupowania Janusza Palikota, polityczną "jętkę jednodniówkę", która po wypełnieniu swojej misji powoli umiera polityczną śmiercią naturalną. Umiera król, niech żyje król! Palikot się skończył, zaczyna się Korwin. Korwin odchodzi, przychodzi Kukiz, niczym Wańka-wstańka Systemu, kolejny diabeł z dna pudła III RP w przebraniu Anioła Zmiany. A wszystko po to, by uniemożliwić realne reformy, prawdziwą rewolucję w skorumpowanych do szczętu organach państwa, uzależnionych służbowo i finansowo od swych przełożonych, ludzi z Loży Minus Pięć, jak te postacie z cienia określał nieżyjący oligarcha, na podstawie własnych doświadczeń z niewidzialnymi dla nas - szarych wyborców-  kręgami władzy.             

Sytuacja się powtarza. Nie wiem, czy Kukiz jest tylko naiwny, czy świadomie wpisuje się w ten zaklęty krąg, karuzelę z kolejnymi  "anty-systemowcami" wykreowanymi przez sam System. Dla mnie najważniejszym kryterium oceny polityka z punktu widzenia polskiej racji stanu jest stosunek do Tragedii Smoleńskiej. Nie jestem działaczem partyjnym, uwikłanym w taką czy inną kampanijną strategię, więc mogę sobie pozwolić na całkowitą szczerość, bez stosowania jakichkolwiek piarowskich, erystycznych sztuczek. Nie muszę ocieplać wizerunku i unikać tematyki potencjalnie niebezpiecznej dla wyborczego wyniku. Powtarzam: najważniejsze dla przyszłości mojego kraju jest prędkie zerwanie zasłony dezinformacji, za którą obecny establishment kryje prawdę o naszym Katyniu II.          

Zaszkodzę w ten sposób szansom na prezydenturę dla kandydata Prawa i Sprawiedliwości, jedynej partii, która próbuje przerwać zmowę milczenia wokół hekatomby polskiej elity? Nie interesuje mnie to. Jako Polak, obywatel i wyborca różnię się także od tych, którzy mając usta pełne "polskości" i "obywatelskości", nagrywając "patriotyczne" płyty, zajmują dwuznaczne stanowisko wobec Zdarzenia z 10 kwietnia 2010 roku. Panu Pawłowi Kukizowi polecam lekturę książki  Jürgena Rotha "Tajne akta S.". Jej polskie tłumaczenie skończyłem czytać w wyborczą niedzielę. Jej wielka faktograficzna wartość nie polega jedynie na nagłośnionej wcześniej notatce niemieckich służb na temat polsko-rosyjskiej intrygi i zamachu na tupolewa w Smoleńsku z prezydentem IV RP na pokładzie.

Erozja Polski nabrała po Smoleńsku wielkiego przyspieszenia. Nasuwa się kolejne pytanie bez odpowiedzi: z jakiego właściwie powodu do dziś pozostaje tajemnicą treść porozumienia ówczesnych premierów Władimira Putina i Donalda Tuska z 13 kwietnia 2010 roku?  - pyta zaskoczony niemiecki reporter śledczy. Cała jego książka składa się z takich osłupień. To że wielu Polaków nie dziwią mataczenia wokół narodowej tragedii, świadczy o ich kompletnej degrengoladzie. Książka Niemca jest pośrednio wielkim oskarżeniem tej grupy. Ja się nie zdziwię, jeśli wybory znów wygra Bronisław Komorowski, który przed pięciu laty zasiadł na prezydenckim stolcu, dzięki zagadkowej śmierci Poprzednika. Tym razem za sprawą... "nieprzejednanych  kontestatorów".