Czy polscy policjanci i strażacy rozpoczną jutro strajk włoski? Tego dowiemy się dziś po południu. Policjanci domagają się zrównania płac z pensjami wojskowych, z kolei strażacy nie mają za co gasić pożarów. Reporterzy RMF sprawdzali dziś, co dla Polaków oznaczałaby strajk włoski w tych instytucjach.

Strajk włoski to bardzo dokładne, zgodne z wszelkimi procedurami wykonywanie swoich obowiązków, czyli – mówiąc krótko – bardzo powolne. Co taki strajk oznaczłałby dla przeciętnego Polaka?

Wyobraźmy sobie patrol drogówki, który zatrzymuje do kontroli samochód – najpierw powinni być wylegitymowani wszyscy podróżujący pojazdem, następnie wszyscy powinni być sprawdzeni w komputerowej bazie, czy nie są poszukiwani.

Potem trzeba sprawdzić tablice rejestracyjne, numery identyfikacyjne pojazdu. Jeśli pojawią się jakiekolwiek wątpliwości policjanci z drogówki mogą wezwać na pomoc technika kryminalistycznego, który np. zbada, czy nie sfałszowano numeru silnika.

Możliwości przeglądania, sprawdzania, badania można mnożyć wręcz w nieskończoność. Efekt – zamiast kilkuminutowej kontroli, jeden samochód może być sprawdzany kilka godzin.

Ale to nie koniec: tempo mogą zwolnić także lubelscy strażacy, którym najwyraźniej przyjdzie na piechotę i z sikawką na plecach "pędzić" do pożaru. Zapisane bowiem w tegorocznym budżecie pieniądze na benzynę kończą się. Wystarczy ich najwyżej na dwa, trzy tygodnie. Już wkrótce w remizach może być również ciemno, bo kończą się fundusze na prąd.

Jak mówią rozgoryczeni strażacy, teraz pozostaje im już tylko modlitwa, bo na pieniądze od rządu nie ma co liczyć. Wstrzymane zostały już zakupy nowego sprzętu, a strażacy drżą o to, by ten który jest, nie odmówił posłuszeństwa - pieniędzy nie ma też na naprawy...

Władze mają jednak najwyraźniej dobre humory – zgodnie z ustawą, strażacy – choćby faktycznie na piechotę i z sikawką na plecach – do pożaru muszą ruszyć.

14:45