"Kosmos to jest przygoda dla odważnych. I podobnie ubezpieczenia kosmiczne to przygoda dla odważnych ubezpieczycieli. Są tacy" - mówi RMF FM prof. Katarzyna Malinowska, ekspert ds. zarządzania ryzykiem i ubezpieczeń z Akademii Leona Koźmińskiego. Autorka książek i publikacji naukowych dotyczących ubezpieczeń kosmicznych przyznaje, że ich koszty są trzecim najważniejszym obciążeniem misji kosmicznych, stawki wahają się od 6 do nawet 20 proc. sumy ubezpieczenia. Kluczowe znaczenie mają przy tym obowiązkowe ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej za możliwe szkody. Firmy prywatne ubezpieczają się tu do pewnego limitu, w Europie to zwykle 60 mln euro, powyżej którego ryzyko biorą na siebie państwa, traktując to jako wkład w rozwój przemysłu kosmicznego.

Grzegorz Jasiński: Przemysł kosmiczny jest coraz bardziej skomplikowany, bardzo kosztowny, ryzyka z nim związane są dość łatwe do wyobrażenia. Kto to ubezpiecza?

Prof. Katarzyna Malinowska: Kosmos to jest przygoda dla odważnych. I podobnie ubezpieczenia kosmiczne to przygoda dla odważnych ubezpieczycieli. Są tacy oczywiście na świecie. Przemysł kosmiczny jest ubezpieczany niemal od początku eksploracji, czyli od lat sześćdziesiątych, kiedy pierwsze satelity komercyjne były wynoszone w przestrzeń. Wtedy znaleźli się odważni ubezpieczyciele, którzy wzięli to ryzyko. Nie są to ubezpieczyciele polscy, jeszcze. Miejmy nadzieję, że do odważnych świat należy, więc do polskich również. Do tej pory Lloyd's of London to jest ta korporacja, ten rynek ubezpieczeniowy, który bierze wydatny udział w ubezpieczania tych ryzyk nowych, najbardziej niebezpiecznych. Oczywiście to nie jest hazard. Oni są świetnie przygotowani technicznie do ubezpieczenia ryzyk kosmicznych. Tak, że ubezpieczenia tu są.

Ubezpiecza się sprzęt, czy ubezpiecza się też usługi czyli np. łączność, komunikację, która może nie zostać zrealizowana, jeśli coś pójdzie nie tak?

Rynek ubezpieczeniowy generalnie podąża za potrzebą. Tam gdzie jest potrzeba, tam gdzie jest możliwość poniesienia straty, tam szuka się tych możliwości ubezpieczenia ryzyka. I zarówno ubezpieczany jest wobec tego sprzęt, oczywiście nie rakiety, które i tak rozpadają się w trakcie wystrzelenia. Natomiast te, które będą do powtórnego użycia w przyszłości, to jest kolejne wyzwanie. Ubezpiecza się też ryzyko finansowe, czyli ryzyko utraty korzyści, właśnie chociażby z łączności satelitarnej. Wyobraźmy sobie, jaka może być strata z przerwanej transmisji meczu na mistrzostwach świata. To wszystko jest potrzeba, która generuje też produkty ubezpieczeniowe, a raczej taką indywidualnie krojoną na miarę ochronę ubezpieczeniową.

Czy coś zmienia w tej sprawie ta zmiana w przemyśle kosmicznym wynikająca z coraz większego udziału prywatnego biznesu? Do pewnego momentu kosmos to była domena firm państwowych, w ogóle państw, ale od pewnego czasu coraz bardziej skutecznie wchodzą w to firmy prywatne. Czy to zmienia sytuację na rynku ubezpieczeń kosmicznych?

Tak, absolutnie. Mówimy potocznie, że państwa ubezpieczają się same. To znaczy, że biorą na siebie to ryzyko poniesienia szkody, tworzą odpowiednie rezerwy. Natomiast biznes, czyli przedsięwzięcia prywatne, zamiast tworzenia rezerw, zamiast własnego ubezpieczenia, dążą do tego, żeby się w jak największym zakresie ubezpieczyć. Więc tak, im więcej prywatnego sektora w kosmosie, tym więcej ubezpieczeń kosmicznych. Absolutnie ta tendencja jest wzrastająca. To co jest taką barierą do przezwyciężenia, to koszty. I będziemy dążyć do tego, by nie tylko wielkie korporacje się ubezpieczały, ale żeby te ubezpieczenia kosmiczne były też dostępne dla tego ruchu New Space, czyli do tych przedsiębiorców mniejszych, którzy dopiero wchodzą, do państw które dopiero wchodzą w działalność dotyczącą eksploracji przestrzeni kosmicznej.

Niemal wszyscy mamy doświadczenie, jeśli chodzi o ubezpieczenia komunikacyjne. Wiemy, że na przykład cena ubezpieczenia to jest jakiś procent wartości pojazdu. Jak to jest w przypadku pojazdów kosmicznych?

Oczywiście tu ceny dyktuje rynek. Ubezpieczenie pojazdów kosmicznych, czyli przeważnie satelitów to nie jest ubezpieczenie obowiązkowe. Obowiązkowe jest ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej za szkody, które mogą się wydarzyć przy okazji takiej operacji kosmicznej. Można wyróżnić dwa oddzielne segmenty, tam gdzie operatorzy muszą się ubezpieczyć i tam gdzie chcą się ubezpieczyć. I ten rynek jest bardzo zmienny pod względem kosztowym, pod względem stawek, bo wyobraźmy sobie, ile mamy pojazdów samochodowych na świecie. Pewnie miliardy. W porównaniu z tym ile lata satelitów wokół Ziemi. A jest ich około 6 tysięcy maksymalnie, tych aktywnych. Nie mówię tu o śmieciach kosmicznych. Tych ubezpieczonych podobno jest około półtora tysiąca. Nikt dokładnie tego nie wie. To jest też tajemnica. No i przechodząc do tych stawek, ubezpieczenie uważane jest za trzeci koszt operacji kosmicznej, misji kosmicznej. Więc wyobraźmy sobie małego operatora nie będzie na to stać, dużego operatora już prędzej. Te stawki, tak historycznie, one się wahały od 6 nawet czasem do 20 proc. sumy ubezpieczenia. To duża rozpiętość. Ona zależy od szkód. Im więcej szkód, tym wyższe stawki w następnych okresach, aż do tego stopnia, że niektórzy ubezpieczyciele okresowo się czasem wycofują z tego typu ubezpieczeń. Dlatego, że dla nich to też jest zbyt ryzykowny sektor.

A jakie szkody są najbardziej kosztowne? Czy na przykład szkody na Ziemi, jeśli satelita czy rakieta spadnie i zrobi komuś szkodę lub krzywdę? Czy na przykład uszkodzenia innych satelitów na orbicie, jeżeli coś stanie się śmieciem i wpadnie na Międzynarodową Stację Kosmiczną? Czy wreszcie ubezpieczenie skutków strat związanych z brakiem usługi, która została zamówiona?

Skutki braku usługi to takie ubezpieczenie ekskluzywne i dotyczy tylko tego segmentu broadcasting, komunikacji satelitarnej. To jest dyskusja na temat, co jest ważniejsze, życie ludzkie czy aktywa przedsiębiorców kosmicznych. Rzeczywiście ten potencjał szkód na Ziemi jest na tyle poważnie brany pod uwagę, że państwa biorą udział w - znowu to w cudzysłowie powiem - ubezpieczaniu czy gwarantowaniu odpowiedzialności za te szkody. Pewnie nikt by takich szkód samodzielnie nie ubezpieczył. W tym sensie, że w licencjach, zezwoleniach na działalność kosmiczną przeważnie jest ten pułap odpowiedzialności, do której odpowiada operator i w tym zakresie on się ubezpiecza. Taki średni europejski pułap to jest 60 milionów euro. Powyżej tego pułapu przeważnie odpowiedzialność bierze na siebie państwo. Więc to jest współudział państwa w rozwoju sektora kosmicznego. Natomiast rzeczywiście potencjał szkód na orbicie to coś, co nie zagraża bezpieczeństwu ludzi, więc to ma taki wymiar już bardziej komercyjny. No i wyobraźmy sobie, że konwencjonalny duży satelita kosztuje kilkaset milionów euro, to możemy sobie sami odpowiedzieć na pytanie jaki jest potencjał ubezpieczeń, jaki jest potencjał szkód. Natomiast szkód wynikających ze zderzenia satelitów jeszcze za wiele nie było. W zasadzie znane są dwa takie przypadki i z tego, co wiem to nie były objęte ubezpieczeniem. Więcej tych szkód na orbicie wywołują zdarzenia naturalne. Środowisko przestrzeni kosmicznej to jest bardzo szczególne środowisko, ekstremalna temperatura, promieniowanie, panel słoneczny który się nie otwiera. Więc potencjalne wady tych satelitów to jest coś, co jest częściej obejmowane ubezpieczeniem przez operatorów. Natomiast ten potencjał śmieci kosmicznych i potencjał przyszłego zderzania się na orbicie ciągle nam tkwi w głowach. Stąd regulacje prawne w tym zakresie rozwijają się bardzo intensywnie i też ubezpieczyciele muszą coraz poważniej brać pod uwagę, że to ryzyko nie jest tylko takie filmowe, egzotyczne, tylko to jest coś co nam poważnie zagraża.

A jak wygląda sytuacja z ubezpieczeniem zdrowia i życia. Czy to biorą na siebie państwa, które ich wysyłają, bo to ciągle jednak jest głównie państwowy biznes, czy też na przykład prywatne firmy współpracujące z państwami? Bo oczywiście są też plany prywatnej turystyki kosmicznej i tu, jak rozumiem, całkowicie firmy prywatne muszą to wziąć na siebie?

Tak, to ubezpieczenie zdrowia astronautów czy uczestników lotu kosmicznego - bo to trzeba rozróżnić - to jest dość trudny temat, mało rozpoznany przez ubezpieczycieli. Od początku misji kosmicznych trudno było uzyskać ubezpieczenie nawet przez państwo. Taka krąży anegdota o tym, że astronauci, którzy wybierali się na Księżyc, nie dostali takiego ubezpieczenia. Neil Armstrong ofiarował swojej żonie pocztówkę ze swoim autografem mówiąc: "to jest twoja polisa ubezpieczeniowa, gdyż będziesz mogła to sprzedać za dobrą cenę, zapewne w przyszłości, jeżeli misja się powiedzie". Rzeczywiście astronauci to są funkcjonariusze państwowi, czy publiczni, zresztą z traktatów kosmicznych wynika, że oni są wysłannikami ludzkości, więc jako tacy powinni mieć ochronę. Ale różnie z tym bywało i rzeczywiście nie ma takiej uniwersalnej zasady, jakim zabezpieczeniem cieszą się astronauci. A wiadomo, że to jest misja, która poważnie wpływa na zdrowie, nie mówiąc nawet o wypadku podczas przebywania w przestrzeni kosmicznej. Ale długofalowe skutki dla zdrowia są dość poważne i nawet zostały ostatnio zmierzone przez badania dwóch bliźniaków, Marka i Scotta Kelly. Wszyscy znamy ten epizod. Ale niestety (co do ubezpieczeń zdrowia i życia astronautów - przyp. red.) nie mam tu jednoznacznej odpowiedzi.