Listy od wymiaru sprawiedliwości w Bawarii. Były dwa - jeden podał szczegóły grzywny, czyli jej wysokość, numer konta itp. Drugi to upomnienie, bo 3 tysiące euro grzywny nie wpływało. Do nadawcy przesyłki nie wróciły, czyli są uważane za doręczone. Sam Jan Rokita wczoraj oświadczył jednak, że wciąż czeka na szczegóły.

Jego mail wysłany do konsul w Monachium Elżbiety Sobótki, a udostępniony też mediom, zawierał zarzuty pod adresem szefowej polskiej placówki dyplomatycznej.

"Otrzymałem za Pani pośrednictwem pismo w dniu 7 sierpnia, informujące o grzywnie, wraz z pouczeniem w języku niemieckim, iż władze niemieckie proszą o jej niepłacenie, do czasu dalszej uszczegóławiającej korespondencji. Od tamtego czasu nie otrzymałem od Pani żadnej nowej korespondencji prokuratury. Teraz dowiaduję się z komunikatu publicznego prokuratury o wydaniu nakazu aresztowania. Czy zechce Pani poprosić prokuraturę o jakieś wyjaśnienie tej trochę nienormalnej sytuacji?" - napisał Rokita.

Konsul powiedziała mi, że wszystko się zgadza, ale jej rola w przekazywaniu korespondencji Janowi Rokicie skończyła się na pierwszym piśmie. Kolejne były wysyłane bez pośrednictwa służb dyplomatycznych na adres byłego polityka w Krakowie.

Albo nie dotarły, ale dlaczego by wtedy nie wróciły do nadawcy? Albo zostały odebrane, lecz nie przez Jana Rokitę. Kto ma prawo odebrać list do Jana Rokity, a nie chce go potem adresatowi pokazać? Albo Rokita odebrał przesyłki... ale dlaczego do tego by się nie przyznawał?

Niedoszły premier oświadczył, że nie czuje się tak godny uwagi jak Roman Polański i nie cieszy go zainteresowanie społeczne i medialne, ale chyba będzie zmuszony znów do wyjaśnień tej tajemniczej sprawy korespondencji.