"Wysłałem 1100 maili z podziękowaniami do ludzi, którzy nas wspierali, i oni mi odpisują. Ja te maile wszystkie czytam" - mówi Tomasz Mackiewicz, który w tym roku po raz czwarty próbował zdobyć zimą Nanga Parbat. Zapowiada też kolejną wyprawę na niezdobyty jeszcze o tej porze roku ośmiotysięcznik. "Jest koncepcja w mojej głowie i ona mówi mi w jasny sposób, że oczywiście - w przyszłym roku Nanga zimą" - ujawnia himalaista w rozmowie z dziennikarzami RMF FM. Jak dodaje, góry traktuje jak ucieczkę przed tym, co się dzieje tutaj, wsród ludzi. "Ja odnajduję się w górach w małym składzie, a wręcz nawet samemu" - wyjaśnia.

Bartosz Styrna: Po tej czwartej już zimowej wyprawie na Nanga Parbat i próbie zdobycia szczytu mam wrażenie, że - inaczej niż po trzech ostatnich - staliście się jako ekipa, jako "Nanga Dream", bardzo popularni i rozpoznawalni. Czy teraz, tak na co dzień, jakoś to odczuwasz?

Tomasz Mackiewicz: Zdecydowanie odczuwam to na co dzień. Chociażby z tego względu, że praktycznie od powrotu z Nangi cały czas krążę gdzieś po kraju i wygłaszam najrozmaitsze prelekcje dotyczące Nangi, zimowego wspinania i w ogóle naszych działań na tej górze, ale też tak w bezpośredni sposób, że np. idę z dziećmi na plac zabaw i ktoś do mnie podchodzi i robi sobie ze mną zdjęcie, bo mówi, że mnie kojarzy, albo w tramwaju. Jest dużo takich sytuacji i to jest ciekawe dosyć zjawisko, szczerze mówiąc.

Michał Rodak: Ale sprawia ci to problem, sprawia ci to przyjemność, czy to uczucie gdzieś po środku i może nie do końca dobrze się czujesz w takim miejscu, w jakim się znalazłeś?

Niewątpliwie jest to zaskakujące dla mnie, bo nie jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś na ulicy podchodzi i chce sobie zrobić ze mną zdjęcie. Nie rozumiem tego do końca. Mam takie poczucie, że nie wiem, dlaczego tak jest. Z drugiej strony, nie jest to też w tej chwili na tyle uciążliwe, żeby jakoś mnie przytłaczało. Natomiast staram się zachować jakiś dystans do popularności czy też rozpoznawalności i oznak sympatii, zainteresowania. Te sytuacje są często miłe, dobre, serdeczne, choć nie do końca dla mnie zrozumiałe...

BS: Co się tak naprawdę zmieniło? Trzy wcześniejsze wyprawy odbyły się po prostu: pojechaliście, przyjechaliście. A teraz jest inaczej.

Jest inaczej. Przypuszczam, że przede wszystkim zainteresowanie górami wysokimi, wyprawami w góry, jest dużo większe. Zwłaszcza w kontekście tych wydarzeń z ostatnich lat, kiedy doszło do różnych tragedii. Znowu ta medialna ciekawość związana z górami powróciła, tak jak w dawnych latach to się działo. Chyba dlatego media troszeczkę zwróciły uwagę na ten temat i może przez to też na nas ludzie bardziej zwrócili uwagę.

MR: Ta ostatnia wyprawa była zupełnie inna również z innego powodu. Możemy powiedzieć, że "Nanga Dream" się profesjonalizuje? Jest większe wsparcie, np. jeśli chodzi o wyposażenie, sprzęt?

Zdecydowanie. To znaczy z oficjalnych instytucji żadnego wsparcia nadal nie otrzymaliśmy. Jedyną formą dofinansowania była zbiórka publiczna. Generalnie to nasze społeczeństwo nam sprezentowało jakiś budżet, który nie był może też specjalnie wygórowany, bo - jak się później okazało - tych pieniędzy jednak było za mało, ale jednak to ludzie złożyli się na tę wyprawę, co też świadczy o tym, że jest zainteresowanie górską tematyką. Dostaliśmy też sprzęt. Jeśli chodzi o sprzęt, nie było więc właściwie tak dużych wydatków, jak w poprzednich latach, a zbiórka pieniędzy dała nam jakieś możliwości finansowe, by wyjechać i opłacić podstawowe rzeczy.

BS: Musi paść to pytanie, skoro mówimy o poprzedniej wyprawie i jej zamknięciu. Będzie kolejna wyprawa na Nangę zimą?

Jest pewna koncepcja w mojej głowie i jej nie ukrywam. Ta koncepcja mówi mi w jasny sposób, że oczywiście, jak najbardziej - w przyszłym roku Nanga zimą. Temat jest otwarty i zależałoby mi na tym, żeby ta góra "padła" w pewnym momencie i była na naszym koncie, w naszym zbiorze zimowego himalaizmu. Ale jaką formę będzie miała ta wyprawa, jak ona generalnie się ułoży, kto pojedzie, ile osób i z której strony, to wszystko się dopiero wyjaśni.

MR: Próbując cię trochę pociągnąć za język, bierzesz pod uwagę kolejną wyprawę z tak liczną ekipą, a przy okazji z ekipą, w której są ludzie, których nie do końca dobrze znasz, tylko akurat przy okazji tej wyprawy się znaleźli?

De facto przy okazji każdej wyprawy człowiek bardzo dużo się uczy. Góra ma jakąś taką specyfikę, że ona uczy człowieka różnych zachowań, uczy jak tam się odnaleźć i zdecydowanie moje wnioski są takie, że jednak dużo lepiej ja, osobiście, odnajduję się w małym składzie, a wręcz nawet samemu w górach niż w takiej dużej ekipie. To doświadczenie też pokazało, że duża grupa porusza się wolniej. Porównując poprzedni rok z obecnym - w zeszłym roku we dwójkę założyliśmy obóz III w szybszym czasie i w szybszym czasie osiągnęliśmy wyższą wysokość niż w tym roku w takim dużym składzie. Ważny jest też fakt, że dwie osoby bardzo szybko się wykruszyły, więc z sześcioosobowej grupy zostały cztery osoby. To też daje taki sygnał, że jeśli jedzie taka duża grupa, to musi być faktycznie jakaś wcześniejsza integracja, gdzieś musimy się poznać, musimy pójść wcześniej w te góry, bo tam na miejscu po prostu nie może dochodzić do sytuacji, że wypływają jakieś dziwne konflikty, ambicje czy jakieś spięcia. Tam po prostu sytuacja musi być czysta i klarowna. Nie może dochodzić do jakichś napięć. Każdy powinien być skupiony na celu i skoncentrowany na działaniu. Jeśli ludzie się nie znają, dochodzi do takiej konfrontacji. Tam na miejscu okazuje się, że góry obnażają człowieka, jego emocje i później pojawiają się konflikty, dziwne sytuacje i to odciąga uwagę od celu.

BS: Czyli to w tym roku niestety jakoś przeszkadzało.

Moje osobiste odczucie było takie, że to nie jest to, po co ja chcę jeździć w te góry. Ja mam wewnątrz siebie jakąś dziwną osobowość, jakiegoś zwierzaka, który tam świetnie się odnajduje i jest mu dobrze. Chyba to jest bardziej taka ucieczkowa postawa, a jak jest dużo ludzi, to okazuje się, że to mi trochę przeszkadza, że ten zwierzak jest nadal stłamszony i nie mogę go za bardzo uwolnić. Ja chyba wolę mniejsze składy. Jeśli dalej będą podejmowane próby, to na pewno w mniejszej grupie.

BS: Można powiedzieć, że na tej ostatniej wyprawie byłeś takim motorem napędowym. To ty doszedłeś najwyżej. Kiedy byłeś w obozie II, rozmawialiśmy przez telefon satelitarny. Udało mi się do ciebie dodzwonić i pamiętam, że miałem taką myśl: ‘rozmawiam z człowiekiem, który siedzi tam gdzieś sam, w jamie śnieżnej na 6100’. I pomyślałem sobie, że jak się spotkamy, to cię o to zapytam. Jak to jest być tam samemu? Ciemna noc, jama śnieżna, siedzi człowiek i co myśli?

Więc widzisz, ja mam właśnie tak, że to jest ta "zwilczona" część mojej osobowości. To zwierzę we mnie czuje się świetnie w tych warunkach i generalnie czuję duży spokój.

BS: To ci zupełnie nie przeszkadza, że jesteś sam.

Nie, nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Tak silne poczucie bezpieczeństwa, jak mam tam w takich sytuacjach nigdzie tu na dole mi nie towarzyszy. To jest jakieś dziwne zjawisko. Ja sam tego nie potrafię rozszyfrować, nawet po analizie nie potrafię tego zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Może to jest jakieś niepokojące zjawisko, w każdym razie jest coś takiego, że ja tam się czuję naprawdę bezpiecznie i dobrze. Zwłaszcza w takich sytuacjach, gdy jestem gdzieś sam i mam możliwość skupienia się na oglądzie swojej konstrukcji psychicznej, na analizowaniu różnych spraw związanych z życiem. Mam możliwość pełnego, 100-procentowego skupienia się na istnieniu w tej danej chwili.