"Profilaktyka w takiej sytuacji, jaka jest w tej chwili, została zaniechana i zaniedbana dla wszystkich pozostałych chorych. To może być jeszcze tragiczniejsze niż Covid-19" - mówił w Popołudniowej rozmowie w RMF FM prof. Andrzej Matyja, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Pytany o słowa senatora PiS-u Stanisława Karczewskiego z Porannej rozmowy w RMF FM stwierdził: "Przysłowia są różne. Nie chciałbym przytaczać boleśniejszych przysłów, które dotyczą polityków". Karczewski w rozmowie z Robertem Mazurkiem przywołał przysłowie "Jedno jabłko z wieczora i nie ma doktora" w kontekście budowania odporności w czasach walki z koronawirusem.

To przykre, frustrujące, przygnębiające, krzywdzące słowa tak ważnego polityka w naszym kraju. Myślę, że pan Sasin nie miał sprawdzonych informacji - tak prof. Andrzej Matyja, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej skomentował w Popołudniowej rozmowie w RMF FM słowa wicepremiera Jacka Sasina, który mówił o "braku woli części środowiska lekarskiego" do walki z koronawirusem. Gdyby znał rzeczywistość, gdyby znalazł wolną chwilę, przyjechał do szpitali, gdzie my wszyscy pracujemy - lekarze, pielęgniarki - to wtedy by nie użył takich słów. Już wczoraj zapraszałem pana premiera. Przyjmiemy, przebierzemy. Zobaczy, jak wygląda codzienność naszej pracy. Pracujemy ostatkiem sił - psychicznych i fizycznych  - podkreślił Matyja. 

W niektórych strefach, jak w tej chwili Małopolska, okolice Warszawy i sama Warszawa, to już jest chyba zawał - tak prof. Andrzej Matyja skomentował w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM sytuację systemu ochrony zdrowia w niektórych regionach, objętych czerwoną strefą.


Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej wskazywał na błędy, które jego zdaniem, doprowadziły do tego, że zaczynamy testować wydolność systemu opieki zdrowotnej. Nie przewidziano takiej sytuacji, jaka jest w tej chwili. Nie zabezpieczono odpowiedniej ilości łóżek szpitalnych, która jest w tej chwili potrzebna. Zachłysnęliśmy się sukcesem, że nie ma aż tyle zachorowań, że nie jest to aż taka straszna choroba, bo nasi pacjenci jakoś dają radę, my dajemy radę. Nie było scenariusza hiszpańskiego czy włoskiego i to uspokoiło czujność decydentów. Odwołano epidemię - mówił Matyja.


Prof. Matyja potwierdził też, że w szpitalach brakuje lekarzy, a źródła zakażenia personelu pochodzą z zewnątrz. Sytuacja naprawdę jest dramatyczna. Brakuje rąk do pracy. Coraz częściej dochodzi do zakażeń personelu medycznego. Te zakażenia nie są wynikiem naszej działalności lekarskiej. Najczęściej te zachorowania są takie same, jak każdego innego obywatela w kraju. Ponad 30 proc. personelu medycznego, u którego stwierdzono zakażenie, to zakażenie od dzieci, które przyniosły to ze szkoły - mówił szef NRL.

Prof. Matyja potwierdził też, że izby lekarskie nie przekazują wojewodom list lekarzy, którzy mogliby być powołani do pracy. Tego zabrania nam ustawa o RODO. To wojewodowie muszą to robić i wskazywać, mają dostęp do rejestru. Ale nam przekazywać takich informacji nie wolno - mówił prezes NRL.


Pełny tekst rozmowy:

Marcin Zaborski, RMF FM: Panie profesorze, poprosił pan już wicepremiera Sasina o spotkanie, rozmowę?

Prof. Andrzej Matyja: Poprosiłem przede wszystkim o przeproszenie personelu medycznego w naszym kraju - pielęgniarek, lekarzy, za te słowa.


Te słowa, kiedy Jacek Sasin mówił, że są problemy z zaangażowaniem personelu medycznego, że części środowiska lekarskiego brakuje woli, część kadry medycznej nie chce wykonywać swoich obowiązków?

Są to przykre, frustrujące i przygnębiające, krzywdzące słowa tak ważnego polityka w naszym kraju. Ja myślę, że pan premier Sasin nie miał sprawdzonych informacji i na podstawie tych niesprawdzonych informacji wyartykułował te słowa.

To może warto siąść i porozmawiać?

Gdyby znał rzeczywistość, gdyby znalazł wolną chwilę i przyjechał do szpitali, gdzie my wszyscy pracujemy - lekarze, pielęgniarki, to wtedy by nie użył takich słów. Dlatego już wczoraj zapraszałem pana premiera - przyjmiemy, przebierzemy, zobaczy jak wygląda codzienność naszej pracy. Pracujemy ostatkiem sił. Sił psychicznych i fizycznych.

Może wicepremier Sasin słucha np. wojewody mazowieckiego, Konstantego Radziwiłła, który mówi tak: "Praktycznie nikt sam nie zgłasza się do pracy przy zwalczaniu epidemii. Sytuacja wygląda też bardzo źle, jeśli chodzi o stawiennictwo osób odgórnie skierowanych do takiej pracy".

Ja myślę tak, że pan wojewoda, pan dr Konstanty Radziwiłł już parę miesięcy temu pokazał, jakie jest niewłaściwe postępowanie wojewody, kiedy wezwał do zmiany miejsca pracy lekarzy, którzy nie powinni być wezwani. Bo prawo, czy ustawa z 2008 r. jednoznacznie określa, kto może, kto podlega takim przepisom, a kto nie. Podobnie stało się w tej chwili. Działania wojewodów są bardzo często na chybił trafił.

Panie profesorze, izby lekarskie mówią właśnie tak: wojewoda wysyłał skierowania kobietom w ciąży, rodzicom dzieci z niepełnosprawnością, seniorom, lekarzom, którzy pracują za granicą. Pan mówi - jest to prawda, ale pytanie jest takie, bardzo konkretne - jaka część tych skierowań, tych wezwań do pracy dotyczy takich przypadków? To jest 5, to jest 50 proc.? Czy 90 proc.?

Panie redaktorze, ja odpowiem w ten sposób: gdyby pan dostał dzisiaj o godzinie jedenastej w nocy wezwanie, że jutro ma się pan stawić w Rzeszowie, to jaka byłaby pana reakcja? I taka jest reakcja lekarzy.

Ja to rozumiem. Ale jaka to jest skala? Tzn. jak często wojewoda przestrzelił? Ile jest takich przypadków, że wzywa seniorów, kobiety w ciąży?

Tego ja nie umiem powiedzieć.

Ktoś to policzył w izbach lekarskich?

Taką wiedzę ma pan wojewoda, który przestrzelił. Bo nie pytał żadnego prezesa Okręgowych Rad Lekarskich. Ja osobiście wystosowałem pismo w marcu, że jesteśmy za współpracą, że ta współpraca powinna polegać na wymianie informacji, bo to my wiemy najbardziej, najrozsądniej i chcemy doradzać, znając sytuację bezpośrednio w szpitalu, w poradni, u lekarza rodzinnego, jak ta sytuacja wygląda. Wówczas otrzymaliśmy odpowiedź, że nie potrzebują doradztwa, że zespoły kryzysowe działają zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem. Działają czasami w sposób utajniony, w związku z tym nie ma potrzeby poszerzania osobowych składów tych zespołów.

Panie profesorze, jakiego rodzaju zachęt spodziewa się pan w przepisach, zapowiadanych przez polityków Prawa i Sprawiedliwości, jeśli chodzi o pracę lekarzy w walce z Covidem?

Przede wszystkim chodzi o normalność, nie rozkaz. Bo z niewolnika, to stare powiedzenie, nigdy nie będzie dobrego pracownika. To ma być na zasadzie porozumienia stron. Każdy lekarz musi to sobie rozważyć i przede wszystkim mieć gwarancję - gwarancję bezpieczeństwa wykonywania swojego zawodu. A tego do tej pory nie mamy.

Ale słyszy pan, że będą przepisy, że PiS chce przygotować przepisy, które zachęcą lekarzy do tej pracy.

Słyszymy tylko o możliwości zaostrzenia kar w stosunku do lekarzy. Tak nie może być, że lekarz będzie wypełniał swój zawód, swoją misję, nie mając żadnej gwarancji bezpieczeństwa wykonywania zawodu. To niebezpieczeństwo później jest niebezpieczne dla naszych pacjentów.

Konkretny pomysł zgłosił prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Katowicach, Tadeusz Urban, który w liście do ministra zdrowia proponuje, żeby teraz, w czasie nasilającej się epidemii, skierować do pracy lekarzy, którzy po ukończeniu studiów nie zdali egzaminu końcowego i z tego powodu nie mają prawa wykonywania zawodu. To jest dobry pomysł, dobry kierunek?

Panie redaktorze, to jest pomysł, który by był bezpieczny, musimy mieć zagwarantowane bezpieczeństwo wykonywania zawodu. Tak, jak jest w innych krajach, gdzie wszystkie państwa europejskie, Stany Zjednoczone wspierają personel medyczny, a my słyszymy tylko i wyłącznie hejt.

 

Ale dzisiaj nie ma tego bezpieczeństwa wykonywania zawodu lekarza w Polsce?

Nie ma. W większości tych krajów, w Stanach Zjednoczonych jest dokument, podpisany przez rząd federalny, mówiący o tzw. "klauzuli dobrego samarytanina". I jestem przekonany, że w niedługim czasie, ponieważ pan minister Niedzielski naprawdę nas dobrze rozumie i obiecał nam wszystkim, i myślę, że dotrzyma słowa. Bardzo ważne słowa. Na czym one polegają? Że w okresie wojny, w okresie epidemii, a taką mamy, pracownicy ochrony zdrowia - lekarze, pielęgniarki, położne, diagności, farmaceuci, ratownicy, fizjoterapeuci mają zagwarantowane bezpieczeństwo.

Ale minister obiecał, że to bezpieczeństwo będzie zagwarantowane ustawowo, przepisami?

Że zrobi wszystko, byśmy mieli to bezpieczeństwo zapewnione. Bezpieczeństwo wykonywania odpowiedzialności zawodowej, cywilnej i karnej.

Ale co wam obiecał? Ustawę w tej sprawie? Przepisy w tej sprawie?

Że taki zapis się pojawi. I mam nadzieję, że ten zapis się pojawi wkrótce. I on wtedy gwarantuje nam bezpieczeństwo wykonywania zawodu. Ale to jest tylko jeden ułamek bezpieczeństwa. Drugi, to jest to, byśmy, pracując w miejscu wskazanym przez wojewodę, nie opuścili naszych pacjentów w innych miejscach, gdzie do tej pory pracujemy. Nie ma nadmiaru kadry medycznej. Nie ma. Miejsce zwolnione przez nas celem realizacji innego świadczenia zdrowotnego, to jest kosztem innych chorych. Leczymy wtedy jednego chorego kosztem drugiego.

Zanim pożegnamy słuchaczy, jeszcze jedno pytanie. Ile jabłek zjadł pan dzisiaj?

Ja osobiście?

Tak.

Jedno.

O. Bo zna pan takie powiedzenie - "jedno jabłko z wieczora i nie ma doktora"? Powiedzenie przypomniane dzisiaj przez pana kolegę po fachu, chirurga Stanisława Karczewskiego?

To nie jest tak. Przysłowia są różne i nie chciałbym przytaczać boleśniejszych przysłów, które są, a dotyczą polityków.

To nie jest dobry pomysł na profilaktykę w walce z epidemią?

Przede wszystkim profilaktyka w takiej sytuacji, jaka jest w tej chwili, ona została zaniechana i zaniedbana dla wszystkich pozostałych chorych. To może być jeszcze tragiczniejsze niż sam COVID-19.