13 października to Dzień Ratownictwa Medycznego. W tym roku nikt jednak nie otwierał z tej okazji szampana. Ratownicy medyczni mają dosyć niewydolnego ich zdaniem systemu, którego braki doskonale pokazała trwająca pandemia koronawirusa. Od kiedy lekarze Podstawowej Opieki Zdrowotnej udzielają głównie teleporad – karetki jeżdżą do błahych spraw, a kiedy mogłyby ruszyć do pacjentów wymagających natychmiastowej pomocy – stoją w długich kolejkach przed szpitalnymi oddziałami ratunkowymi albo krążą od szpitala do szpitala. Placówki nie mają już miejsc do przyjmowania pacjentów z podejrzeniem Covid-19.


W miniony wtorek w Poznaniu nie jeździło 13 karetek. Pracownicy pogotowia nie zgodzili się na ponadwymiarowe dyżury. Część przeszła też na zwolnienia lekarskie - nie było więc wystarczającej liczby załóg do ambulansów.

To nie była wielka akcja protestacyjna, ani strajk. My po prostu zaczęliśmy normalnie pracować - wyjaśnia Robert Judek, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Poznaniu i jednocześnie szef wielkopolskich struktur Międzyzakładowej Organizacji Związkowej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych. Był taki ogólnopolski apel środowiska, by ten dzień świętować z rodziną, a nie w pracy i faktycznie tak się stało. Taka sytuacja miała miejsce również w Poznaniu. Zwolnienia lekarskie tego dnia wzięły górę i ponad połowa załóg WSPR we wtorek nie jeździła. Ten problem jest duży i będzie narastał. Ratownicy medyczni są już przemęczeni. To nie jest tak, że nasza akcja protestacyjna powstała teraz, na szybko, bo coś nam się nie podoba. Nasze ustalenia i próby porozumienia z resortem zdrowia ciągną się tak naprawdę od czterech lat, a do tego dochodzą dodatkowe obciążenia związane z Covid-19 i to, że później słyszymy od rządzących, że jesteśmy zbyt mało zaangażowani - to wszystko zadecydowało o odwieszeniu protestu - dodaje Robert Judek. 

Choć nie reguluje tego żadne rozporządzenie ani odgórne polecenie, a zweryfikowało to samo życie - załogi karetek przejęły też lwią część obowiązków i czynności medycznych, wykonywanych dotychczas przez lekarzy rodzinnych. Pacjenci, którzy gorączkują albo mają objawy delikatnej infekcji wolą wezwać karetkę zamiast skorzystać z teleporady, którą oferuje im lekarz POZ. Nie maleje ponadto liczba wyjazdów do pacjentów np. z zawałami serca, udarami czy osób poszkodowanych w wypadkach. Do tego od marca, kiedy zachodzi podejrzenie, że pacjent do którego jadą ratownicy, może być zakażony Covid-19 - załoga karetki ubiera szczelne kombinezony i maski. Nie wiedząc nigdy, kiedy będzie mogła je zdjąć. 

350 godzin w miesiącu. Większość w kombinezonie

Średni ustawowy czas pracy w jednym miesiącu wynosi między 160 a 180 godzin. Przypadków ratowników, którzy przekraczają go nawet dwukrotnie - nie trzeba długo szukać. Medycy nie robią tego jednak z własnej woli. Gdyby nie fakt, że zostają w pracy po swoich dyżurach i biorą nadgodziny - sytuacja jaka miała miejsce 13 października w Poznaniu, powtarzałaby się w całym kraju, paraliżując tym samym system ratownictwa. 

Do dyspozytorni Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Poznaniu w ostatnich dniach niemal każdego poranka docierają powiadomienia ze szpitali w stolicy Wielkopolski. Jedne mówią o braku miejsc w izolatkach, inne o całkowitym braku miejsc dla pacjentów. Efekt jest taki, że zespoły ratownictwa medycznego krążą od placówki do placówki, szukając miejsca dla pacjenta z podejrzeniem Covid-19. Załoga jest ubrana w szczelne kombinezony i maski twarzowe, pacjent jest w tym czasie zamknięty w ambulansie. Nie ma wówczas mowy o tym, by zarówno chory jak i załoga mogli cokolwiek zjeść, nie wspominając o załatwieniu potrzeby fizjologicznej. W kraju zdarzały się przypadki, że karetka wyjeżdżała z miejsca oczekiwania około ósmej rano, a wracała do niego po 20:00. 



W Poznaniu dochodzi do sytuacji, że karetki, które przywożą pacjentów np. z Kępna czy Piły - czyli południowych i północnych krańców województwa - nie mają miejsca do tzw. dekontaminacji, czyli odkażenia i rozebrania się ze skażonych kombinezonów. Gdyby nie prowizoryczna stacja do dezynfekcji uruchomiona przez pracowników WSPR, ratownicy musieliby kolejnych kilka godzin spędzić w środkach ochronnych, w drodze powrotnej do macierzystej stacji.

 Sytuację mogłoby poprawić rozbudowanie infrastruktury. W dyżurkach rozmawiamy o tym, że miejsc do dekontaminacji powinno być znacznie więcej! Teraz te miejsca organizowali sobie sami dysponenci, do tej pory chyba nikt w Polsce nie był przygotowany, żeby osobne hale do dekontaminacji mieć. To wszystko to są zaadaptowane pomieszczenia do tego żeby wjechał tam ambulans. My mamy jedno takie miejsce, a jeśli liczba zdarzeń jest duża - powstaje kolejka, zespoły muszą czekać - wyjaśnia ratownik Robert Judek. 


Minister odpalił lont

Czara goryczy wśród ratowników medycznych przelała się dodatkowo po słowach ministra aktywów państwowych Jacka Sasina, który zarzucił medykom zbyt małe zaangażowanie w walkę z pandemią Covid-19. Oprócz trudności, z którymi zmagają się w praktyce - słowa szefa resortu zdecydowanie przyczyniły się do planów zaostrzenia odwieszonego protestu.

Pracując wiele dyżurów w godzinach nadliczbowych, myśleliśmy, że naprawdę dajemy z siebie wszystko.(...)To są warunki szczególne, chętnie pokazaliśmy każdemu śmiałkowi, co to znaczy kilka godzin w szczelnym kombinezonie, w ambulansie. Potem ratownicy po pracy siedzą w domu, jedzą kolację i słyszą, że robią za mało. To było odpalenie lontu. - mówi w imieniu swoich kolegów szef wielkopolskich struktur Międzyzakładowej Organizacji Związkowej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych. 

Ratownicy z Poznania liczą, że środowisko zjednoczy się w ponownym odwieszeniu akcji protestacyjnej, trwającej de facto od kilku lat, a przez to rządzący na poważnie potraktują postulaty medyków - w tym wypadku - walczących na samym przedzie frontu z pandemią Covid-19. 

Opracowanie: