Nie był zadowolony ze swojego życia. Z decyzji, które podejmował i przyszłości, którą dla siebie widział. Postanowił działać. 20-letni Michał Bradel z Gliwic w maju wyruszył w pieszą podróż po Europie. Chce obejść najwyższe góry Starego Kontynentu, pokonać trasę liczącą 4500 kilometrów. Ponad połowę ma już za sobą. Jest też bogatszy w doświadczenia, przygody i już wie, jak bardzo to wyzwanie zmieniło jego życie.

Widział na własne oczy m.in. Most Karola w Pradze, Stadion Olimpijski w Monachium, Bazylikę Notre-Dame de Fourvière w Lyonie i Most Smoków w Lublanie. Do wszystkich tych znanych miejsc doszedł pieszo. Od połowy maja nie korzysta z żadnych środków transportu. Śpi głównie na kempingach i w agroturystyce. Choć przyznaje, że zdarza mu się też spać na dziko, stara się tego uniknąć.

Relacje z podróży umieszcza na swoim blogu w mediach społecznościowych - Bradel in Travel.  

Magdalena Wojtoń, RMF FM: Dlaczego zdecydowałeś się wyruszyć w taką podróż?

Michał Bradel: Potrzebowałem zmiany w życiu. Chciałem zrobić coś dużego i na swoich warunkach. Coś, co będzie wymagało ode mnie wysiłku, poświęcenia czasu. Nie byłem zadowolony ze swojego życia - z decyzji, które podejmowałem, z przyszłości, jaką widziałem. Wtedy zaplanowałam tę podróż i ruszyłem. Najtrudniejszą rzeczą w trasie jest walka z samym sobą. Na trasie dochodzimy do momentów, w których nie mamy już siły. Doskwiera zła pogoda, jest albo za ciepło, albo za zimno. Idziemy wąskim poboczem przy ruchliwej drodze. Do tego organizm traci siły. Musimy się zaprzeć, zapanować nad głową i przeć do przodu.

Który moment podróży był najtrudniejszy?

Były to Czechy, dokładnie Pardubice, czyli sam początek mojej trasy. Zepsuł mi się telefon. Zaczęło się ściemniać i zaczynała się noc. Miałem jeszcze 15 kilometrów do kempingu, więc sytuacja dosyć nieciekawa. To był też pierwszy moment, kiedy byłem w nocy zupełnie sam. Jedyne światło, które miałem, to była czołówka na głowie. Szedłem przez dosyć nieciekawą dzielnicę i dołączył się do mnie jakiś szemrany typ. Szedł za mną spory kawałek. Potem wszedłem do lasu -  to też było dość mocno oddziałujące na psychikę. Udało mi się dotrzeć do miejsca, które okazało się być złomowiskiem kamperów. Kamping był 200 metrów dalej, ale ja byłem tak zmęczony, że kompletnie nie zwróciłem na to uwagi. Te wszystkie momenty, w których byłem skrajnie wykończony, były najtrudniejsze. Wtedy człowiek chce wracać do domu.

Pewnie miałeś mnóstwo przygód. Czego nigdy nie zapomnisz?

Cała trasa jest jedną wielką przygodą. Dzień, który zapamiętam na zawsze to moje urodziny, których świętowanie przypadło akurat na Monachium. Nie miałem żadnego planu. Szykowałem się już właściwie, by opuścić miasto, gdy poznałem Amerykanina, który wybierał się tego dnia na koncert  The Rolling Stones. Pomyślałem, że może też uda mi się pójść. Poszliśmy razem przed stadion i krzyczeliśmy, że chcemy kupić bilet. Spotkaliśmy Węgrów, od których kupiłem przed koncertem bilet na Stonesów - za 20 euro i paczkę orzeszków ziemnych. Cały dzień lało, była burza. Kiedy The Rolling Stones zaczęli grać, chmury się rozeszły i cały koncert była fantastyczna pogoda i słońce. Piętnaście minut po koncercie znów zebrały się chmury, zaczęło lać i walić piorunami. To było niesamowite. Po prostu The Rolling Stones chcieli dać mi prezent na urodziny i stwierdzili, że w takiej pogodzie nie mogą tego zrobić.

"Ta trasa pokazała mi, że nie ma rzeczy, których nie da się zrobić"

Co już dała Ci ta podróż. Co Ci pokazała?

Przede wszystkim jestem szczęśliwym człowiekiem. Dużo się uśmiecham i nawet w ciężkich chwilach zachowuję optymizm. To fantastyczna zmiana, bo w momentach, w których normalnie byłbym sfrustrowany, teraz się uśmiecham i walczę dalej, brnę przed siebie. Ta trasa pokazała mi, że nie ma rzeczy, których nie da się zrobić. Jeśli mocno w coś wierzymy, jesteśmy w stanie o to walczyć. Oddać za to dużo bólu, ale na końcu będzie satysfakcja.

Ponad 2000 kilometrów za Tobą. Ile już zniszczyłeś butów?

Wciąż idę w tych, w których wystartowałem i dalej się trzymają. Chociaż z każdym dniem wyglądają coraz gorzej, to mam nadzieję, że razem ze mną dotrą do mety.

Michał Bradel pokazuje, że warto zrobić krok, by wzbogacić swoje życie. Pokonuje 4500 kilometrów, ale przede wszystkim swoje słabości. Pamiętnik 107 dni podróży prowadzi tutaj. 

Opracowanie: