"Nowy zarząd, oczywiście. Pierwsze kroki skieruję do Henryka Grutha. Zadeklarował, że pomoże mi w merytorycznych rozmowach, np. o tym, jak poukładać sprawy szkolenia. Po trzecie: usiąść do stołu z klubami" - tak Mariusz Czerkawski odpowiada na pytanie dziennikarki RMF FM o trzy pierwsze kroki, jakie wykonałby na stanowisku prezesa Polskiego Związku Hokeja na Lodzie. W rozmowie z Edytą Bieńczak mówi również o tym, dlaczego środowisko hokejowe uwierzyło Piotrowi Hałasikowi, o pożyczkach, których były już prezes PZHL-u podobno nie chciał egzekwować, tworzeniu ligi zawodowej i rywalizacji o mistrzostwo kraju.

Edyta Bieńczak: W maju 2012 roku, kiedy Piotr Hałasik obejmował funkcję prezesa PZHL-u, środowisko hokejowe miało nadzieję na to, że idzie ku dobremu. Po trzech miesiącach pozyskał do pracy z polską kadrą trenerów Zacharkina i Bykowa, po roku ogłosił pozyskanie sponsora dla reprezentacji i ligi. A później była już równia pochyła.

Mariusz Czerkawski: Zgadza się. Na walnym zjeździe, kiedy Piotr Hałasik został wybrany na prezesa PZHL-u, wszyscy doszli do wniosku, że można mu uwierzyć. Ja nie głosowałem, ale wspierałem tą kandydaturę i byłem w większości. Był człowiekiem, który chciał zmienić oblicze polskiego hokeja. Miał wielu fanów wśród kibiców.

Później sprowadził najlepszych trenerów, byłych mistrzów świata. Mówił, że jest niezależnym, bogatym człowiekiem, że na pewno ściągnie sponsorów. A my potrzebowaliśmy pieniędzy - nie mieliśmy żadnego sponsora. I uwierzyliśmy w to, co mówił Piotr Hałasik.

Później - jak twierdził - miał na stole podpisaną notarialnie umowę sponsorską na, zdaje się, 2 miliony euro. Całe środowisko cieszyło się, że to jest historyczny moment, że mamy sponsora. Okazało się, że sponsor niestety nie przelał pieniędzy i zupełnie się wycofał. Była to osoba spoza granic naszego kraju - i dosłownie zniknęła. Zostawiła dyscyplinę bez pieniędzy.

A prezes Hałasik trwał przy swoim i chciał wprowadzać zasady, które można wprowadzać, jeśli rzeczywiście ma się dobrą sytuację finansową i potrafi zadbać o inne kwestie. Niestety problemy się piętrzyły, coraz częściej dochodziło do kłótni z prezesami klubów. W końcu doszło do tego, że ministerstwo sportu niespecjalnie chce mu wierzyć.

Tak naprawdę nie miał innego wyjścia, musiał podać się do dymisji, bo chyba nie chciałby ciągnąć tego dalej, żeby pogrzebać całą dyscyplinę. Dlatego dzisiaj jesteśmy kilka dni po dymisji prezesa Hałasika, no i trzeba próbować odbudować ten nasz piękny sport.

Chciałabym nawiązać jeszcze do sytuacji finansowej polskiego hokeja, która jest absolutnie fatalna. Cały ten proces pozyskiwania sponsora - czy w zasadzie ogłaszania tego, że on jest, odbywał się w bardzo nieeleganckim stylu. Prezes Hałasik kilkukrotnie twierdził, że sponsor jest, wyznaczał kolejne terminy, w których miał on zostać przedstawiony, a ostatecznie okazało się, że tak naprawdę były to tylko puste obietnice. Zostały kilkumilionowe długi Związku i - co zaznaczyło ministerstwo sportu w raporcie po kontroli w PZHL-u - pożyczki na kwotę ponad miliona złotych, udzielone Związkowi przez spółki zależne od Piotra Hałasika.

Tak, Piotr Hałasik przez swoje spółki pożyczał PZHL-owi pieniądze. Z tego, co wiem, chodzi o milion 300 tysięcy złotych. Zarząd zgodził się na te pożyczki. Rozmawiałem wtedy z członkiem zarządu, który powiedział, że zgodzili się na to, bo Piotr Hałasik zadeklarował, że jeśli nie odzyska tych pieniędzy dzięki pozyskaniu sponsora dla hokeja, to nie zadłuży Związku. Pieniędzy od sponsora nie było, bo - jak powiedziałem - sponsor zniknął. Wyjechał za granicę i wszystkich oszukał - prawdopodobnie łącznie z prezesem Hałasikiem. A to, jak prezes rozgrywał to PR-owo, medialnie, to jest zupełnie inna bajka. Generalnie rozgrywał to beznadziejnie.

Ale teraz najwidoczniej sytuacja się zmieniła - Piotr Hałasik nie chce umorzyć tej pożyczki, chciałby ją odzyskać. I tu jest problem.

Długi są różne. Jest kilkaset tysięcy u producenta sprzętu, są długi u trenerów (reprezentacji Polski - przyp. red.) - najprawdopodobniej zaległe wypłaty z 2-3 miesięcy. Podejrzewam, że są długi u innych podmiotów, powstałe przy rozgrywaniu różnych turniejów, w Gdańsku czy Krynicy. Zadłużona jest oczywiście Krynica, bo ten sam sponsor miał sponsorować reprezentację i oparty na reprezentantach zespół w Krynicy.

Tak że jest to niebywała sytuacja. Stąd te - zdaje się - dwa i pół miliona złotych długu. Podobno w wielu związkach są długi, ale my ich do tej pory chyba nie mieliśmy i dlatego w środowisku hokejowym jest to coś wyjątkowego. Teraz powstaje pytanie, kto odzyska te pieniądze i w jaki sposób.

Tak, jak wspomniałem: Piotr Hałasik twierdził, że umorzy udzielone Związkowi pożyczki. Podejrzewam, że w tym momencie chętnie odzyskałby te pieniądze zamiast cokolwiek umarzać czy załatwić to jako darowiznę lub sponsoring hokeja.

Pan widział się z nim w ostatnim czasie? Spodziewał się pan, że złoży rezygnację?

Widziałem się z nim dwa tygodnie temu, mówił, że chętnie oddałby ten Związek. No i tak zrobił - podał się do dymisji. Mamy teraz nowego prezesa, funkcję objął pan Dawid Chwałka i to z nim będziemy teraz prowadzić dialog. Myślę, że pewne rzeczy potoczą się tu dosyć szybko, mam nadzieję, że już w tym tygodniu będziemy wiedzieć dużo więcej, jaki jest plan. Wiem, że trwają spotkania z różnymi ludźmi, którym zależy na tym, żeby odbudować tą dyscyplinę.

Dziennikarz Michał Białoński napisał ostatnio na Twitterze: "Nie widzę innego ratunku dla resztek polskiego hokeja, jak pójście drogą PZPN. Tam jest Zbigniew Boniek, w PZHL powinien być Mario Czerkawski!". Pan deklarował ostatnio gotowość podjęcia wyzwania.

Tak, dlatego spotkamy się z panem Chwałką, będziemy rozmawiać z innymi osobami. Nie jestem specem od procedur, nie wiem, jakich terminów trzeba dochować, żeby zwołać nadzwyczajny zjazd wyborczy. Pytanie, czy to będzie już teraz, jeszcze przed mistrzostwami świata, czy już po nich - tego jeszcze nie wiem, ale na pewno będziemy szli w tym kierunku.

Zostałem wywołany do tablicy. Cały czas zależało mi, żeby dyscyplina miała sukcesy, żeby młodzież mogła się rozwijać, dlatego na pewno podejmę się tej funkcji, jeżeli zostanę wybrany. Z wieloma osobami będziemy pracować nad tym, żeby naprawić sytuację, ale na pewno sam nie jestem w stanie tego pociągnąć i potrzebuję wiele wsparcia.

Jak rozumiem, zapadła już decyzja, że zgłosi pan swoją kandydaturę na szefa PZHL-u.

Nie będę niczego zgłaszał, na pewno zostanę zapytany. Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. Może się okazać, że prezes Chwałka chce być prezesem i uważa, że jest w stanie to pociągnąć. Wydarzenia potoczyły się w ostatnich dniach dosyć szybko, być może środowisko hokejowe nie spodziewało się, że tak się to wszystko ułoży.

Gdyby rzeczywiście zdarzyło się tak, że stanie pan na czele PZHL-u, to jedno poprawiłoby się na pewno natychmiast - wizerunek Związku. A co dalej? Jakie pierwsze trzy kroki wykonałby prezes Czerkawski?

Nowy zarząd, oczywiście. Pierwsze moje kroki skieruję na pewno do Henia Grutha (Henryk Gruth, jeden z najwybitniejszych polskich hokeistów - przyp. red.), mojego wielkiego przyjaciela. On zadeklarował, że będzie mi pomagał w wielu merytorycznych rozmowach - jak poukładać sprawy szkolenia, Szkołę Mistrzostwa Sportowego. A po trzecie: usiąść do stołu z klubami. Pozytywna rzecz, której dokonał prezes Hałasik, to połączenie klubów (śmiech). Tak, jak teraz mówią wspólnym językiem, nie mówiły chyba już dawno. Jest szansa na to, że kluby doszły do wniosku, że nie ma sensu ciągle toczyć wojen ze Związkiem, bo nie możemy się sami osłabiać. Musimy stawać się coraz mocniejsi.

A jak w tym momencie odniósłby się pan do kwestii tworzenia ligi zawodowej?

Tutaj jest potrzebna dyskusja. Z jednej strony - tak. Z drugiej - musimy zobaczyć, na co stać kluby, ustalić, jak miałoby to wyglądać, czy to tylko i wyłącznie kwestia finansowa, czy też sportowa. O tym wszystkim będę rozmawiał na pewno nie tylko z klubami, ale też z Henrykiem Gruthem. Środowisko na pewno również będzie respektowało to, co on ma do powiedzenia. Uważam, że jego wiedzę i doświadczenie trzeba wykorzystać w zupełnie innym świetle i stopniu niż do tej pory. Znając Henryka Grutha wiem, że - mimo że odnosi sukcesy w Szwajcarii - bardzo chciałby pomóc polskiemu hokejowi.

Zajrzyjmy jeszcze na lodowiska, bo tam toczy się zacięta rywalizacja o mistrzostwo Polski. Martwi pana postawa GKS-u Tychy?

Na pewno po tym, co pokazali w czasie sezonu zasadniczego, jest lekki niedosyt. Z drugiej strony nie zapominajmy, że Unia Oświęcim gra dobrze, ma charakter. Zawodnicy GKS-u popełniają trochę za dużo błędów, ale na razie jest 2:2 (w meczach, w rywalizacji do czterech zwycięstw - przyp. red.). Ważniejsze od tego, co było do tej pory, jest to, co wydarzy się dalej. Uważam, że Tychy powinny wyciągnąć wnioski, może trochę ostudzić głowy, zapomnieć o presji wynikającej z bycia faworytem.

Nie da się ukryć, że kibicuję Tychom, ale Oświęcim jest drużyną, która bardzo dzielnie stawia opór. Nie bez przyczyny pokonała przecież Cracovię (w ćwierćfinale play off - przyp. red.) - tu musi być jakiś powód, a powód jest taki, że Unia rzeczywiście gra jak drużyna.

Zastanawiam się, czy w przypadku GKS-u to nie jest trochę jakieś zmęczenie materiału po sezonie zasadniczym. Już w ćwierćfinale, kiedy zespoły z Sanoka i Jastrzębia wygrywały różnicą 9 czy 11 bramek, tyszanie, którzy grali z najniżej sklasyfikowaną w tej playoffowej stawce Polonią, wygrywali skromnie dwiema, trzema bramkami. Zastanawiam się, czy nie jest tak, że nie trafili z formą na play offy.

Łatwo jest komentować z boku. Więcej mógłbym powiedzieć, gdybym obserwował drużynę na co dzień, gdybym siedział w szatni i wiedział, jak trenowali. Nie mam pojęcia, jak trenowali, jakie mieli obciążenia i co się dzieje w tym momencie w szatni i w głowach zawodników. Łatwo jest komentować: "nie trafili z formą" - jasne. Ale w tym momencie rodzi się pytanie: dlaczego? Czy to jest kwestia mentalności, czy jest tam za dużo liderów, czy może każdy ogląda się na każdego, czy trochę zlekceważyli przeciwników, bo dominowali w czasie sezonu? Czy też może jakieś błędy szkoleniowe, w prowadzeniu drużyny, błędy taktyczne? Nie wiem, dlaczego tak jest.

Powiem tak: jest tam sporo nowych zawodników, ale generalnie trochę zarazili się tym, że zawsze szli gdzieś wysoko, a mimo to w większości przegrywali. Czy to ostatnie Puchary Polski, czy mistrzostwa Polski, w których przez ostatnie dziewięć lat nie zdobyli złotego medalu, a wiele razy byli przecież tak blisko. W NHL mówi się, że to jest zaraźliwe. Że zawodnicy tak się tego boją, że może to jest silniejsze od nich. Tychy powinny wyjść z tego impasu, tym bardziej że mają teraz ekipę, w której jest kilku zawodników świeżych, nowych i naprawdę dobrych.

Bardzo emocjonująca rywalizacja toczy się również w drugiej parze półfinałowej. Sanok i Jastrzębie rozgrywają dobre, szybkie mecze, na wysokim poziomie. Wprawdzie Sanok jest w tej chwili o krok od finału, Jastrzębie musiałoby tych kroków zrobić trzy, ale te spotkania są bardzo wyrównane.

To prawda. Widać tu zacięcie, walkę z jednej i z drugiej strony. Dobra szybkość. Ale rzeczywiście Sanok jest bliżej finału, Jastrzębie będzie miało bardzo ciężko, tym bardziej że następny mecz jest w Sanoku.

Powiem szczerze, że trochę żałowałem jastrzębian po ostatnim meczu. Z żadnym z tych dwóch klubów nie jestem emocjonalnie związany , ale jastrzębian trochę żałowałem, bo zrobili poważny błąd w tych ostatnich sekundach dogrywki. Szkoda, że zawodnicy reprezentacyjni robią czasem takie błędy. I Grzesiu Pasiut, który trochę źle podał, i trochę odpuścił Leszek Laszkiewicz - zamiast pogonić za Zapałą, który później podał pięknie do Rafała Dutki, od bandy - a Dutka wykorzystał tą sytuację i strzelił bramkę. Krzysiu Zapała powinien zostać przyblokowany, a Leszek odjechał na takim łuku i pozwolił Krzyśkowi Zapale się rozpędzić. To są błędy, których kibic normalnie nie widzi, ale ja jako zawodnik widzę. I one później sprawiają, że ktoś wygrywa.

Detale wykonywali lepiej zawodnicy z Sanoka. Powiem szczerze, że bardzo podobają mi się ci sanoccy zawodnicy z Kanady. Zostawiają serce na lodzie, czują ducha drużyny. Widać tam chyba większą chęć wygrania - chcą tego jedni i drudzy, ale ten błysk w oku widać bardziej w Sanoku.

Namówię pana na koniec na małe typowanie? Kto zagra w finale, kto zdobędzie mistrzostwo?

Osobiście i stronniczo chciałbym, żeby Tychy zdobyły mistrzostwo. W finale zagrałyby... z Sanokiem - Sanok wydaje się bliżej finału.

To trochę moje marzenie, żeby zobaczyć znowu w Tychach drużynę ze złotymi medalami na piersi. Ale czy tak będzie? Nie wiem. Po tym, co widziałem, nie jestem taki pewien.