​Grupa Wagnera wysyła swoich żołnierzy na front bez szacunku dla ich życia. Ciągłe ataki są tym, co wyczerpało ukraińską obronę w okolicy Bachmutu. "To wojna zombie" - mówi w rozmowie z "Wall Street Journal" jeden z ukraińskich żołnierzy.

Trwają walki o Bachmut w obwodzie donieckim. W ostatnim czasie ukraińska armia odnotowała straty kilku miejscowości w okolicy miasta. To rezultat między innymi działań najemników z tzw. grupy Wagnera i ich taktyki.

Jak opisuje "Wall Street Journal", "żadne wojsko w demokratycznym społeczeństwie nie jest w stanie wysyłać fal żołnierzy na niemal pewną śmierć, by zdobyć kilkaset metrów terytorium". Ale grupa Wagnera to nie jest zwykłe wojsko - do formacji należą bowiem nie tylko najemnicy, ale dziesiątki tysięcy skazańców, którym założyciel grupy Jewgienij Prigożyn sam powiedział, że większość z nich może nie przeżyć walk w Ukrainie.

Dowódca jednego z batalionów Petro Horbatenko w rozmowie z "Wall Street Journal" opisuje sytuację, jak w ciągu zaledwie jednej doby "18 ludzkich fal wagnerowców" atakowało "jeden okop".

Wagnerowiec nie ma opcji wycofania się. Ich jedyną szansą na przeżycie jest parcie do przodu - mówi. I ta taktyka działa. To wojna zombie. Rzucają na nas mięso armatnie, by wyrządzić jak najwięcej szkód. Nie możemy odpowiedzieć tym samym, bo nie mamy tylu ludzi i zwracamy uwagę na straty - mówił Horbatenko.

Może pociągnąć za spust? Idzie na front

Jeden z żołnierzy grupy Wagnera, który został schwytany w pobliżu Bachmutu - 48-letni recydywista, skazany za morderstwo, kradzież i narkotyki - powiedział, że na trzytygodniowym szkoleniu nauczyli go tylko jednego: czołgania się i poruszania po lesie. Według "WSJ" to wskazuje, że dowództwo nie oczekiwało, że w ogóle przeżyje swoją pierwszą misję. Pod koniec czerwca dwa wagnerowskie oddziały - składające się z pięciu skazańców i dowódcy - dostały rozkaz zaatakowania ufortyfikowanego ukraińskiego posterunku.

Dwa karabiny maszynowe do nas strzelały, ludzie byli rozrywani na strzępy, ale mówiono nam: czołgajcie się i kopcie. Było to po prostu głupie - powiedział schwytany skazaniec.

Z 12 osób atakujących ukraińską pozycję przeżyło tylko czterech. 48-latek przekazał, że jemu pozwolono się wycofać ze względu na zranioną rękę. Podkreślał jednak, że potrzebował zezwolenia, gdyż w przeciwnym razie zostałby poddany egzekucji.

W szpitalu jednak szybko został uznany za zdolnego do walki, gdyż lekarz grupy Wagnera stwierdził, że wciąż może pociągnąć za spust. Został wysłany ponownie na front pod koniec lutego. Mówił, że w ciągu dziewięciu dni zobaczył setki ciał zabitych wagnerowców. Po prostu je składowaliśmy w jednym miejscu i zostawialiśmy, nie było czasu, by się nimi zajmować - mówił. Z powodu braków m.in. żywności, skrupulatnie przeszukiwano zwłoki, by znaleźć cokolwiek użytecznego. W marcu mężczyzna zabłądził w trakcie walk i natknął się na ukraińskie pozycje, gdzie został zatrzymany.

Walka o Bachmut

Nieludzka taktyka wagnerowców pozwoliła jednak rosyjskim siłom na liczne zdobycze w okolicy Bachmutu. Obecnie nawet ukraińskie władze, jeszcze niedawno pewne, że miasto uda się obronić, zaczynają w to coraz mniej wierzyć. Pojawiają się informacje o wycofywaniu niektórych jednostek.

Przed rosyjską inwazją Bachmut liczył ponad 70 tys. mieszkańców. Według szacunków władz w Kijowie może tam obecnie przebywać kilka tysięcy osób. Miasto ma duże znaczenie strategiczne - zdobycie Bachmutu otworzyłoby Rosjanom drogę do miast położonych na Zachód, zwłaszcza do Kramatorska. Byłby to też kolejny krok w kierunku podboju obwodu donieckiego, który we wrześniu nielegalnie Rosja anektowała.