​W zeszłym tygodniu na Morzu Czarnym zatopiony został potężny krążownik "Moskwa". Strona ukraińska przekonuje, że okręt został trafiony dwoma pociskami Neptun. Rosjanie natomiast przekonują, że doszło do wybuchu amunicji na pokładzie, w wyniku czego pojawił się pożar, a sam okręt zatonął w wyniku sztormu. Armia rosyjska przekonuje, że wszystkich ewakuowano, jednak pojawiają się liczne informacje o zgonach marynarzy. Wiele rodzin wciąż nie wie, co z ich dziećmi, które służyły na "Moskwie".

Według licznych źródeł, na pokładzie "Moskwy" było ponad 500 osób. Początkowo według nieoficjalnych informacji uratowało się zaledwie kilkudziesięciu marynarzy. Później portal Meduza, powołując się na informacje z kierownictwa marynarki, podał, że zginęło co najmniej 37 osób, a około 100 jest rannych. Liczba zaginionych nie jest znana.

Rosja przekonuje, że wszystkich ewakuowała i opublikowano nawet film z Sewastopola, na którym mają być członkowie załogi. Nie wiadomo jednak, czy to wszyscy marynarze. Dziennikarze docierają jednak do członków rodzin, którzy potwierdzają zgony ich bliskich.

Wciąż wiele osób jest zaginionych. A ich rodziny mają problem z dotarciem do jakichkolwiek informacji.

Meduza dotarła do matek niektórych z marynarzy. Tatiana powiedziała, że jej syn Nikita "kiedyś powiedział, że mają ćwiczenia i wypływają w morze". To było tuż przed rozpoczęciem wojny. Potem, kiedy matka próbowała się czegoś dowiedzieć, mówił jej: "Wrócę do domu i wszystko ci opowiem". Nikita chciał zostać żołnierzem kontraktowym, jednak w jednej z ostatnich wiadomości przekazał matce, że zmienił zdanie. Nie wytłumaczył jednak dlaczego.

Na początku kwietnia zadzwonił po raz ostatni. Matka Nikity kontaktowała się z Komitetem Matek Żołnierzy, jednak ci nie byli w stanie jej pomóc. Obdzwoniła wszystkie szpitale w Sewastopolu i Moskwie, jednak ci przekazali, że nie ma u nich żadnych niezidentyfikowanych rannych żołnierzy. W resorcie obrony w Sewastopolu powiedzieli, że syn zaginął. Tatiana nie mogła się już ponownie dodzwonić do placówki.

Dowódcy wszyscy mówią, że zaginął i nie mówią gdzie. Na morzu? Na lądzie? Nikt nie wyjaśnia sytuacji, nikt nie podaje liczby rannych i zaginionych - opowiada.

Julia, matka 19-letniego Andrieja nie otrzymała żadnych informacji od wojskowych lub resortu obrony. Mówi, że jej syna nie było na filmie z Sewastopola, które opublikowała armia. Mówi, że to nie dotyczy tylko jej dziecka. Patrzyłam na zdjęcia, które są zamieszczane na grupach (w mediach społecznościowych - red.), w których szukają zaginionych. Chodzi już o kilkanaście osób - powiedziała.

Dzień po (ataku na krążownik "Moskwa" - red.) udałam się do jednostki wojskowej w Sewastopolu. Wyciągnęli listę zaginionych, na tej kartce było dużo osób, na pewno około 30 - mówi.

Poprosiłam, by wyjaśnili, co oznacza "zaginiony bez wieści". Czy mój syn nie żyje? Powiedzieli, że nie, po prostu nie na służbie i nie w szpitalu. To gdzie on? - pyta. Podkreśliła, że jej syn był poborowym, a na statku było 200-300 takich jak on. Na początku marca prezydent Rosji Władimir Putin zapewniał, że poborowi nie zostaną wysłani na wojnę z Ukrainą.