W Mariupolu brakuje leków, szczególnie dla pacjentów chorujących na nowotwory i cukrzycę. W mieście splądrowano sklepy i apteki, dlatego też brakuje jedzenia dla dzieci - alarmuje Sasza Wołkow z Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża (MKCK). Nagranie, w którym opisuje sytuację w ostrzeliwanym mieście, umieszczono na Twitterze organizacji.

"Wszystkie sklepy i apteki zostały splądrowane cztery do pięciu dni temu. Niektórzy wciąż mają żywność, ale nie wiem, jak długo jeszcze. Wiele osób zgłasza, że brakuje jedzenia dla dzieci. Ludzie mówią o różnych potrzebach dotyczących leków, przede wszystkim dla osób z cukrzycą i chorujących na nowotwory, ale nie ma już możliwości zdobycia ich w mieście" - mówi Wołkow w materiale opublikowanym w czwartek wieczorem.

W mieście nie ma wody, prądu i ogrzewania

Członek delegacji Czerwonego Krzyża poinformował, że w mieście nie ma elektryczności, dostępu do wody ani dostaw gazu, co oznacza brak ogrzewania. Rada miasta dostarcza wodę pitną, ale jej ilość nie wystarcza na pokrycie potrzeb mieszkańców.

Szpitale funkcjonują częściowo, ponieważ rada miasta zapewnia paliwo do ich ogrzewania - przekazał Wołkow.

O katastrofie humanitarnej alarmowały także wcześniej lokalne władze. Na razie wstępnie mówi się o ponad 1200 ofiarach. Na cmentarzu wykopano zbiorową mogiłę.

Rosyjskie wojska co pół godziny przeprowadzają naloty na dzielnice mieszkalne w Mariupolu - oświadczył w czwartek wieczorem w wiadomości wideo mer tego miasta Wadym Bojczenko. "Dzień 15 to cyniczna i niszczycielska wojna przeciwko ludzkości. Dwa dni piekła, Armagedon, który zorganizowały rosyjskie wojska faszystowskie. Oni cynicznie strzelają w osiedla pociskami Grad. Co 30 minut lotnictwo nadlatuje nad osiedla, zabijając cywilów - osoby starsze, kobiety, dzieci" - powiedział Bojczenko.

Podkreślił też, że Rosjanie przetrzymują w Mariupolu w niewoli 400 tys. obywateli, którzy codziennie czekają na korytarz humanitarny.