"Niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu" - powiedział w Sejmie pułkownik Jerzy Artymiak, naczelny prokurator wojskowy. Według niego, nie oznacza to jednak, że z całą pewnością mamy do czynienia z materiałami wybuchowymi.

Naczelny prokurator wojskowy powiedział, że urządzenia używane przez polskich ekspertów w Smoleńsku sygnalizowały obecność trotylu również w sytuacji, gdy zbliżano je do przedmiotów codziennego użytku. Po skalibrowaniu i zbliżeniu do opakowania pasty do butów zareagowały pokazując TNT, co może wskazywać na zbliżony skład chemiczny - poinformował na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka.

Z ocenami Artymiaka nie zgodził się obecny w Sejmie Jan Bokszczanin - producent urządzeń używanych do wykrywania materiałów wybuchowych. Stwierdził, że jeśli takie urządzenie wskazuje na jony trotylu, to nie mogą to być także jony innych substancji. Jeśli takie urządzenie wskazuje, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, iż nie był to trotyl, jest równe zeru - podkreślił.

Jak stwierdził, takich urządzeń, jakimi dysponowali polscy eksperci, używa około 60 państw. Zaznaczył, że gdyby ich wskazania były nieprecyzyjne i miały błędy, to więcej by ich nie kupowano.

"Wykluczono wybuch na pokładzie tupolewa"

Liczne opinie polskich i rosyjskich ekspertów nie stwierdziły śladów materiałów wybuchowych we wraku Tu-154M. Także inne dowody nie pozwalają na przypuszczenia, aby doszło do wybuchu - przypomniał również Artymiak w oświadczeniu, które odczytał w Sejmie. Powołał się m.in. na badania polskich i rosyjskich ekspertów oraz sprawdzenie samolotu przez pirotechników BOR przed wylotem do Smoleńska. 

"To redaktor Gmyz miał rację"

Posiedzenie komisji sprawiedliwości i praw człowieka zakończyło się w niezwykle burzliwej atmosferze. Po wypowiedzi płk Artymiaka posłowie PiS zaczęli wysuwać bardzo poważne oskarżenia pod adresem śledczych. Zarzucili im kłamstwo ukrywanie ważnych informacji przed opinią publiczną. To redaktor Gmyz miał rację - a nie wy - mówiąc, że detektory wskazały też m.in. trotyl - powiedział poseł Mariusz Kamiński. Nie mieliście prawa tego ukrywać przed opinią publiczną - dodał.

Przewodniczący parlamentarnego zespołu ds. wyjaśniania przyczyn tragedii z 10 kwietnia pytał śledczych o to, na jakiej podstawie zaufali rosyjskiej ekspertyzie dotyczącej obecności na wraku materiałów wybuchowych. Podkreślił, że została ona sporządzona już dzień po pobraniu próbek, a eksperci przebadali tylko 5 z nich, choć pobrano dużo więcej. 

Po wysłuchaniu odpowiedzi prokuratorów na pytania posłów przewodniczący komisji Ryszard Kalisz zamknął obrady. Protestowali parlamentarzyści PiS, powołując się na nieuwzględnienie ich wniosków formalnych. Kalisz dał posłom 10 dni na złożenie pisemnych pytań do prokuratury, po czym odbędzie się ewentualne kolejne posiedzenie. Środowe obrady zakończyły krzyki "Trotyl był". Przewodniczący komisji odpowiadał na nie równie głośno: "Bronię prawa".

Próbki z miejsca katastrofy już w Polsce

Naczelna Prokuratura Wojskowa poinformowała dziś, że próbki pobrane w Smoleńsku na przełomie września i października są już w Polsce. Chodzi o 255 wymazów z wraku samolotu i gleby. Trafią one do Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji w Warszawie, gdzie zostaną przebadane. Jak ustalił nasz reporter, wyniki pracy ekspertów możemy poznać już po 3 miesiącach. Dopiero po tym czasie ostatecznie wyjaśni się kwestia, czy wykryte cząstki wysokoenergetyczne świadczą o obecności na wraku materiałów wybuchowych. Pomimo że badaniom tych próbek nadano priorytet, to potrwają one co najmniej kilka miesięcy. Wynika to wyłącznie z tego, że badanie każdej próbki może trwać od kilku do kilkudziesięciu godzin - wyjaśnił naczelny prokurator wojskowy.