"To dla nas nadzwyczajne święta. Musimy nadzwyczajnie uważać na siebie i naszych bliskich. Wielu z nas nie spędzi Wielkanocy ze swoją rodziną" - podkreślają w rozmowie z naszym reporterem pracownicy ochrony zdrowia. Dziś sprawdzamy, jak Wielkanoc mija osobom, które są na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem.

To święta w odosobnieniu od rodziny. Wielu z nas już od wielu dni przed Wielkanocą nie wracało do domów, żeby nie narażać naszych bliskich. Tym bardziej nie wracają teraz, na święta. Testujemy połączenie przez wideokomunikatory internetowe. Mam nadzieję, że wszystko uda się. Problem jest taki, że to ja zwykle przygotowywałam wielkie święta dla rodziny - przyznaje z uśmiechem w rozmowie z RMF FM Matylda Kłudkowska, diagnostka laboratoryjna. Nie wyobrażam sobie wyjazdu teraz na święta, gdy jako pracownik ochrony zdrowia jadę do rodzinnego domu, gdzie są moi rodzice, którzy mają choroby współistniejące, jest też moja babcia, która jest w wieku zaawansowanym. Sytuacja jest nadzwyczajna i bardzo groźna - podkreśla. 

Prawda jest taka, że my większość świąt spędzamy w pracy. Ta Wielkanoc jest dla nas trudna. Także ze względu na sytuację, z którą teraz mierzymy się. Codzienna walka jest czasem ponad siły ludzkie. Samotne święta nie sprzyjają higienie psychicznej. Jest nam trudno, ale nie możemy sobie pozwolić na to, żeby narażać swoich bliskich, o co apeluję do słuchaczy RMF FM. Pamiętajmy, że to, co się dzieje, to jest rzecz bez precedensu - dodaje Kłudkowska.

Święta z wyjątkową czujnością

Takich świąt nie pamiętam, choć pracuję jako pielęgniarka od 24 lat - przyznaje w rozmowie z RMF FM Kalina Kowalik, która pracuje w warszawskich hospicjach. Podkreśla przy tym, że obecna sytuacja utrudnia jej życie: zarówno prywatne, jak i zawodowe. Utrudnia nam życie ze względu na to, że musimy zabezpieczać się dodatkowo. Więcej czasu zajmuje nam ubranie się, chodzi o odzież ochronną: to fartuchy, przyłbice, maseczki, czepki ochronne na głowie. Jest opcja, że w tym stroju spędzę dużą część świąt, stan wielu pacjentów pogorszył się, może być wiele tak zwanych wyjazdówek - opisuje pani Kalina.

Może uda znaleźć się w tym roku kilka chwil na świętowanie. Cały czas koronawirus jest z tyłu głowy. Tak jest za każdym razem, gdy jadę do pacjenta. Ja też mam rodzinę: męża, dzieci, wnuka. Myślę o tym, jak zabezpieczyć siebie i pacjentów. Ja mogę być źródłem zakażenia dla wielu osób, nie wiem o tym. Myślę, że uda się spędzić wspólnie z bliskimi kilka godzin, ponieważ mieszkamy w jednym domu. Na pewno będą teleporady, tak jest od lat, w czasie wszystkich świąt są teleporady, wizyty. Moje koleżanki mówią to, co ja. To są smutne święta, widzimy strach pacjentów, którzy są często po chemioterapii, mają choroby współistniejące, mają obniżoną odporność, trudne przeżycia za sobą. Boimy się o nich - dodaje. 

Mój telefon jest włączony zawsze, przez 24 godziny na dobę, 365 dni w roku. Są chwile, że nie odbieram, jeśli jestem u pacjenta, ale zawsze oddzwaniam, jeśli tylko numer jest wyświetlony. Epidemia koronawirusa też zmienia sytuację. Rodziny nie naciskają na wiele rzeczy, np. na to, żeby pobierać krew. Rodziny pacjentów współpracują z nami, dopasowują się do ograniczeń, które wskazują, że chorym powinna opiekować się tylko jedna osoba. Zakładają maseczki, gdy tylko o to poprosimy - podkreśla pani Kalina.

Kilka godzin temu miałam rozmowę z pacjentem, który powiedział mi wręcz, że chciałby umrzeć z powodu koronawirusa, nie bać się go. Jest samotny, mieszka sam, nikt do niego nie przychodzi, w ten sposób skończyłby się jego strach obawy, jak to będzie, jak on zarazi się wirusem z Chin. Odpowiadam wtedy, że nikt z nas nie wie, kiedy to się skończy. I boimy się wszyscy - przyznaje w rozmowie z RMF FM pani Kalina. To jest pytanie, które słyszę zdecydowanie najczęściej: pani Kalino, kiedy to się skończy? Podkreślam, że nie wiem, czy jest osoba, która zna odpowiedź na to pytanie. Trzeba przestrzegać wszystkich zaleceń i ograniczeń. Dbać o higienę, nie zapraszać nikogo do domu, nie organizować zgromadzeń - przypomina. 

Opracowanie: