Dziś na festiwalu filmowym w Gdyni uroczysta premiera filmu "Hiacynt". To thriller osadzony w latach 80. w reżyserii Piotr Domalewskiego, na podstawie scenariusza Marcina Ciastonia i z główną rolą Tomasza Ziętka. W jaki sposób na planie "Hiacynta" pomagali koordynatorzy scen intymnych? Jak Tomasz Ziętek przyjmuje komplementy zagranicznych recenzentów po roli w "Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego? Czy ma czas na granie ze swoim zespołem muzycznym? M.in. te pytania zadała Tomaszowi Ziętkowi dziennikarka RMF FM Katarzyna Sobiechowska-Szuchta.

Akcja "Hiacynt" była masową akcją Milicji Obywatelskiej przeprowadzoną w PRL w latach 1985-1987. Chodziło w niej o zbieranie materiałów o polskich homoseksualnych mężczyznach i ich środowisku. W wyniku tej akcji zarejestrowano prawie 11 000 akt osobowych.

Robert, którego gra Tomasz Ziętek, młody milicjant "z zasadami", wpada na trop seryjnego mordercy gejów. W toku śledztwa poznaje Arka - gra go Hubert Miłkowski. Postanawia wykorzystać go jako informatora, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo ta relacja wpłynie nie tylko na jego pracę, ale także życie osobiste. Premiera na platformie Netflix odbędzie się 13 października 2021 r.

Na pewno nie było tak mocno gatunkowego filmu, który w sposób naturalny zawiera w sobie element świata przedstawionego, który przez lata był nieobecny w przestrzeni filmowej - mam tu na myśli społeczność LGBT+ - mówi o "Hiacyncie" Tomasz Ziętek. Czy miałem jakieś wątpliwości? Nie miałem, bo scenariusz był dobry. Kolejnym elementem, który zawsze biorę pod uwagę przy ewentualnych współpracach są twórcy, z którymi przyjdzie mi spędzić kolejne pół roku życia - dodaje w rozmowie z dziennikarką RMF FM Katarzyną Sobiechowską-Szuchtą. Jak podkreśla, ceni zarówno reżysera Piotra Domalewskiego, jak i autora zdjęć - Piotra Sobocińskiego jr.

Przy pracy nad "Hiacyntem" Tomasz Ziętek musiał zmierzyć się m.in. z trudnymi scenami erotycznymi. W rozmowie z dziennikarką RMF FM tłumaczy, jakim wsparciem dla aktorów są ludzie dbający o ich komfort przy takich zadaniach. 

Cieszę się, że teraz stało się to normą, że koordynator scen intymnych jest na planie już codziennością. To bardzo duża zasługa tego projektu, mam wrażenie - podkreśla. Dla nas aktorów to olbrzymi komfort wiedzieć, w czym dokładnie bierzemy udział - dodaje. Jest jakaś trudność w rozmawianiu nawet na etapie prób o tym, jak to będzie wyglądało, jest to nadal sfera tabu. Nadal jest jakaś trudność językowa, mam wrażenie, w opowiadaniu o tym - wylicza, odnosząc się do scen erotycznych. Tu przychodzi z pomocą storyboard, który w sposób obrazkowy pokazuje, w jaki sposób to będzie wyglądało. Umawiamy się, co będziemy pokazywali. To daje poczucie bezpieczeństwa, że granice nie będą przekroczone - wyjaśnia. Koordynator jest z nami w dniu zdjęć na planie. Pilnuje tego, że nasze założenia, które zostały zawarte w storyboardzie, będą realizowane - opisuje Ziętek. 

W rozmowie z RMF FM aktor przyznaje, że ma problem z patrzeniem na filmy, w których zagrał - w tym także na "Hiacynt" - z perspektywy widza. W pozycji widza potrafię się dopiero ulokować w momencie, kiedy zapomnę cały proces. Mam zawsze problem z odbiorem filmów, przy których pracowałem, bo nie działają na mnie te elementy, jak element zaskoczenia chociażby, który jest bardzo znaczącym elementem odbioru filmu - tłumaczy Ziętek. 

"Duża odpowiedzialność na moich barkach"

"Hiacynt" Piotra Domalewskiego i "Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego to dwa filmy z Tomaszem Ziętkiem w głównej roli, które walczą o nagrody na gdyńskim festiwalu. Aktor wspomina w RMF FM, że oba powstawały w trudnych, pandemicznych okolicznościach.

Jedna z najtrudniejszych rzeczy była związana z niepewnością, czy zaczniemy kolejny dzień zdjęciowy. W przypadku "Hiacynta" zdjęcia przerwaliśmy czterokrotnie. To były odstępy dwutygodniowe, w których po prostu siedzieliśmy, musieliśmy czekać na to, aż wrócimy do pracy - opowiada Ziętek. Dosyć duża odpowiedzialność na moich barkach, bo jeszcze nie pracowałem przy filmie, w którym 99 proc. scen było moim udziałem - dodaje, odnosząc się do filmu Piotra Domalewskiego. 

Po premierze na festiwalu w Wenecji zagraniczni recenzenci chwalili Tomasza Ziętka za rolę Jurka w opowiadającym o sprawie śmierci Grzegorza Przemyka filmie "Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego. Aktor w rozmowie z RMF FM zdradza, że wciąż uczy się przyjmowania komplementów. Nadal nie wiem troszeczkę, jak sobie z tym poradzić - przyznaje. Zwraca uwagę, że widzowie filmu otrzymują wiele fałszywych i prawdziwych informacji o jego bohaterze z różnych źródeł i płaszczyzn tej historii.

Udało się rozłożyć siły, wygrać wszystkie elementy, to funkcjonuje, rezonuje z widzami i jeszcze z krytykami, co czasami jedno z drugim się nie pokrywa - wylicza aktor. Jak podkreśla, tak pozytywny odbiór filmu i jego roli to dla niego wielka radość. 

Czy Tomasz Ziętek mimo filmowych wyzwań ma czas na granie ze swoim zespołem muzycznym? Aktor przyznaje w rozmowie z RMF FM, że stara się dbać o płodozmian w życiu zawodowym, ale pandemia mocno to utrudniła. 

Robiłem jeden film od razu po drugim. Zazwyczaj staram się mieć czas, po pierwsze na przygotowanie. Tutaj udało się wywalczyć krótki czas, bo musiałem troszeczkę przybrać na wadze, zapuścić wąs, doprowadzić do użyteczności po tych naprawdę dużej liczbie dni - wspomina Ziętek. Zazwyczaj jest tak w moim życiu, że po filmie mam czas na to żeby, nagrać płytę, wejść do studia, popracować nad materiałem. Teraz tej możliwości nie mieliśmy - tłumaczy aktor. W RMF FM zapowiada wejście z zespołem do studia i rejestrację nowego materiału pod koniec tego roku. 

Opracowanie: