Prezydent Rosji Władimir Putin już podczas sierpniowej wizyty w Niemczech nie wykluczył, że w razie nałożenia przez USA sankcji na Nord Stream 2 Moskwa w całości przejmie finansowanie budowy tego gazociągu - informuje w sobotę "Suddeutsche Zeitung".

Niemiecki dziennik, który powołuje się na własne informacje, podkreśla, że dla Rosji oznaczałoby to "idące w miliardy obciążenie, które jednak Moskwie wydaje się całkiem rozsądne z punktu widzenia utrzymania niezbędnego dla kraju przedsięwzięcia".

Jak zauważa "SZ", budujące Nord Stream 2 konsorcjum obecnie stara się o nowe finansowanie w wysokości blisko 10 mld euro. Konsorcjum składa się oprócz rosyjskiego Gazpromu jako głównego inwestora z pięciu firm zachodnioeuropejskich, które ręczą za finansowanie pomostowe, jakie do końca roku mają przejąć na siebie banki. Jak wskazuje gazeta, okaże się dopiero, czy chodzi o banki rosyjskie, ale "jedno jest pewne - żaden z tych koncernów nie mógłby sobie pozwolić na to, by ze względu na ten projekt (Nord Stream 2) stać się celem amerykańskich sankcji". W razie nałożenia retorsji przez Waszyngton musiałyby wycofać się z przedsięwzięcia, by nie ryzykować lukratywnych umów z USA.

Według "Sueddeutsche Zeitung" oznaczałoby to poważny dylemat dla Niemiec. Rząd w Berlinie "oczywiście nie chce rezygnować z realizowanych od dekad dostaw rosyjskiego gazu (...), jeśli jednak rosyjski gaz miałby płynąć przez gazociąg sfinansowany przez Rosję, to Komisja Europejska sięgnie po przepisy antymonopolowe i wstrzyma projekt", bo zapisy o ochronie konkurencji nie pozwalają tej samej firmie zarządzać gazociągiem i przesyłać nim gaz.

Energetyczna ruletka

Putin, który nigdy nie wykazywał zrozumienia dla unijnych dyrektyw (antymonopolowych), ze złością zauważa poza tym, że oto nagle Niemcy posuwają się naprzód z budową terminalu gazu skroplonego, który mógłby przyjmować LNG z Ameryki - pisze "SZ".

Wszystko to oznacza, że "w wielkiej energetycznej ruletce krupierem jest nadal Waszyngton, a zasady gry zawarte są w CAATSA" - ustawie o "przeciwdziałaniu sankcjami adwersarzom Ameryki", przyjętej w 2017 roku przez amerykański Kongres, która - jak pisze "SZ" - jest odpowiedzią amerykańskiego rządu na ingerowanie przez Moskwę w kampanię wyborczą przed wyborami prezydenckimi w USA.

Ponadto w Senacie znajduje się kolejna ustawa o sankcjach, której przyjęcie połączone z CAATSA mogłoby sparaliżować rosyjską gospodarkę - podkreśla "SZ". Jak pisze, sam prezydent USA Donald Trump, ale i "rozsądni ludzie w jego rządzie", "z obawą konstatują, że tak radykalne uderzenie pozbawiłoby Rosję gruntu pod nogami i naraziłoby na szwank resztki lojalności europejskich sojuszników wobec Waszyngtonu".

Z tego powodu - pisze dziennik - ostatnią wizytę polskiego prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie Trump wykorzystał do zakomunikowania, że USA chcą zapobiegać projektom energetycznym zagrażającym bezpieczeństwu, takim jak Nord Stream 2, ale nie planują sankcji wobec przedsiębiorstw zaangażowanych w to przedsięwzięcie.

"W tych słowach tkwi klucz do interpretacji rozporządzenia wykonawczego" z czwartku, w którym Trump nałożył sankcje na łącznie 35 podmiotów rosyjskich i chińskich, zdaniem władz USA powiązanych lub działających w interesach służb wywiadowczych i przemysłu obronnego Rosji. W rozporządzeniu tym - zauważa "SZ" - w ośmiu akapitach wspomniano także o projektach energetycznych.

Można powiedzieć, że Trump pokazuje swoją broń, by zrobić wrażenie na Putinie, ale też uspokoić Kongres. Ostatnia partia w tej ruletce jeszcze nie została rozegrana - konkluduje "SZ".

(ł)