Rozpoczął się szturm francuskich sił lądowych – wspomaganych przez lotnictwo – na miasto Diabaly, które jest bastionem Al-Kaidy w środkowej części Mali. Według malijskich źródeł, trwają walki pomiędzy żołnierzami francuskich sił specjalnych i islamskimi bojownikami na przedmieściach tego miasta. Mówi się, że Francja zdecydowała się na ryzykowną operację lądową m.in. z powodu znajdujących się w Mali i Nigrze złóż uranu.


Do Diabaly podąża konwój francuskich sił lądowych z kilkudziesięcioma czołgami i wozami opancerzonymi. Dotarł on już do miasta Niono, które znajduje się w odległości około 50 kilometrów od Diabaly.

Wielu paryskich komentatorów podkreśla, że Francja zdecydowała się na ryzykowną operację lądową bez udziału sojuszników m.in. z powodu znajdujących się w Mali i Nigrze złóż uranu. Ten surowiec wydobywany w rejonie Sahelu zasila aż ponad jedną trzecią nadsekwańskich elektrowni atomowych. W samym Mali francuskie koncerny jeszcze nie wydobywają uranu, ale są tym bardzo zainteresowane. Dużo poważniejszy problem stanowi sąsiedni Niger, skąd pochodzi największa część tego surowca zasilającego nadsekwańskie siłownie jądrowe. Jeżeli Al-Kaidzie Islamskiego Magherbu (AQMI) udałoby się stworzyć - jak tego chce - niezależny kalifat w północnej części Mali i Nigru, mogłoby to zdestabilizować cały region i spowodować poważne problemy energetyczne we Francji.

Do tego AQMI uważa Francję - z powodu jej kolonialnej przeszłości - za głównego wroga i nie kryje, że chce przeprowadzać ataki terrorystyczne nad Sekwaną. AQMi porwała już w rejonie Sahelu ośmiu Francuzów, w tym właśnie pracowników nadsekwańskiego koncernu Areva, który wydobywa uran w Nigrze.

Bojownicy Al-Kaidy porzucają bombardowane przez Francuzów miasta

Chroniąc się przed rajdami francuskiego lotnictwa, bojownicy Al-Kaidy, którzy kontrolują północne Mali, porzucają bombardowane przez Francuzów miasta i uciekają do swoich kryjówek w górach i na Saharze. Mieszkańcy miast na północy Mali donoszą, że w obawie przed francuskimi nalotami rebelianci wymykają się z miast ciężarówkami i samochodami terenowymi obładowanymi bronią i paliwem. Bojownicy Al-Kaidy niemal całkowicie wynieśli się z Gao, największego miasta regionu, gdzie pod bombami Francuzów zginęło kilka dni temu ponad 60 partyzantów. Wyjechali też z miasta Kidal, gdzie francuskie samoloty atakowały podmiejskie bazy i arsenały partyzantów, a także z Timbuktu, na które jeszcze nie spadła żadna bomba. 

Ucieczka partyzantów na pustynię i rozproszenie ich oddziałów utrudni zadanie atakującym Francuzom. Według mieszkańców północnego Mali, w ostatnich miesiącach partyzanci przekształcili pustynne i górskie kryjówki w prawdziwe twierdze, szykując się do obrony przed międzynarodową inwazją. Niczym Al-Kaida pod koniec lat 80. na afgańsko-pakistańskim pograniczu, przy pomocy zdobytych maszyn budowlanych wyryli w skałach tunele oraz niedostępne bazy i magazyny, tak wielkie, że nadają się do ukrywania ciężarówek i cystern z paliwem. Do górskich kryjówek na pustyni przenieśli swoje arsenały, także te zrabowane w Libii. Nikt nie wie, co w styczniu 2012 roku przywieźli ze sobą do domu malijscy Tuaregowie, którzy w libijskiej wojnie walczyli po stronie Muammara Kadafiego. Wiadomo jedynie, że pułkownik lubił gromadzić w swoich magazynach wszelką dostępną broń. 

Wojskowi eksperci z Zachodu nie mają wątpliwości, że partyzanci z Al-Kaidy, którzy wiosną pomogli Tuaregom przejąć kontrolę nad północą Mali, dysponują nowoczesnymi wyrzutniami rakiet przeciwlotniczych, a także pocisków przeciwpancernych. W ręce dżihadystów, którzy w czerwcu rozgromili Tuaregów i zajęli północ Mali, wpadł też sprzęt porzucony przez malijskie wojsko zbrojone przez Amerykanów do walki z Al-Kaidą - m.in. nowoczesne terenowe samochody wojskowe, sprzęt nawigacyjny i środki łączności.

W pustynnych kryjówkach trudno będzie wytropić dżihadystów, a jeszcze trudniej - pokonać. Osaczeni w Mali partyzanci mogą przeprawić się w dowolne miejsce niemal bezludnego i pozbawionego dróg Sahelu, który ciągnie się od Atlantyku na zachodzie po Morze Czerwone na wschodzie. 

Francja zachęca do interwencji Czad oraz Mauretanię

Powątpiewając w skuteczność zachodnioafrykańskich wojsk, z których żadne nie toczyło wojny na pustyni, Francja namawia do interwencji zaprzyjaźniony Czad oraz Mauretanię, której armia nie raz zapędzała się w ostatnich latach na północ Mali, by ścigać rodzimych wywrotowców. Prezydent Francis Hollande rozmawiał o tym we wtorek w Abu Zabi z mauretańskim prezydentem Mohammedem uld Abd el-Azizem. Hollande namawiał też arabskich szejków znad Zatoki Perskiej, by wzięli na siebie koszty malijskiej wojny. 

W Mali jest już blisko tysiąc żołnierzy

Jednak zanim w Mali nie pojawią się afrykańskie posiłki, Francuzi muszą wysyłać do Bamako kolejnych żołnierzy, by strzegli malijskiej stolicy przed partyzantami. We wtorek z pobliskiego Abidżanu przybyła do Bamako kolumna pancerna i 150 żołnierzy. Francuzi utrzymują w Mali już blisko tysiąc żołnierzy, a wkrótce ma ich być co najmniej 2500.

Francuzi wysyłają piechotę i Legię Cudzoziemską do obrony miasta Segou, na południu kraju. Mimo francuskich nalotów partyzanci zajęli w poniedziałek odległe od niego o 160 km Diabaly, ok. 350-400 km od Bamako. Gdyby udało im się zdobyć także Segou, mieliby otwartą drogę do Bamako. Właśnie marsz dwóch partyzanckich kolumn, zmierzających na Bamako drogami przez regiony Segou oraz Mopti, skłonił Francję do zbrojnej interwencji. Na drodze przez Mopti dżihadyści zostali zatrzymani, ale nawet inwazja Francuzów nie powstrzymała ich na drodze przez Segou.

Wesprzeć Francuzów chcą też tuarescy separatyści. Ich pomoc byłaby nieoceniona, bo doskonale znają pustynię i potrafią na niej walczyć. Zdradzeni i pobici przez towarzyszy broni z Al-Kaidy, pragną wywrzeć na nich zemstę, ale także wrócić do politycznej rozgrywki. Wojna na pustyni stwarza im okazję, by w zamian za pomoc wymóc na rządzie w Bamako kolejne ustępstwa dla Tuaregów, a nawet autonomię ich samozwańczego państwa, Azawad, na północy kraju. Póki co Bamako się na to nie zgadza.