W niedzielnym ataku syryjskiej armii na miasto Hama zginęło 95 osób - poinformowali syryjscy obrońcy praw człowieka. Według Ammara Kurabiego, wojsko i siły bezpieczeństwa otworzyły ogień do cywilów. Stan wielu rannych osób jest ciężki.

Od kilku tygodni władze próbują zdławić opór przeciwników reżimu prezydenta Baszara el-Asada w Hamie, gdzie dochodziło do wielkich manifestacji, gromadzących nawet 500 tys. ludzi. Zaniepokojenie wydarzeniami w Hamie, położonej ok. 200 km na północ od Damaszku, wyraził brytyjski minister spraw zagranicznych William Hague. Żadne takie działanie przeciwko cywilom, którzy manifestowali w ostatnich tygodniach w mieście w sposób pokojowy, nie ma usprawiedliwienia - oświadczył w komunikacie.

Podkreślił, że ofensywa syryjskich władz wpisuje się w skoordynowaną akcję prowadzoną w pewnych miastach, mającą na celu uniemożliwienie Syryjczykom manifestowanie przed ramadanem. Te ataki są tym bardziej szokujące, że dochodzi do nich w tuż przed rozpoczęciem świętego dla muzułmanów miesiąca - dodał.

Szef brytyjskiej dyplomacji zażądał także od prezydenta Asada, by natychmiast zaprzestał ataków przeciwko swemu własnemu narodowi. Asad myli się, jeśli sądzi, że opresja i siła militarna zakończą kryzys w jego kraju - zaznaczył Hague.

Hama jest symbolem walki z reżimem od czasu krwawego stłumienia w 1982 roku zorganizowanego przez Bractwo Muzułmańskie powstania przeciwko ojcu obecnego prezydenta - Hafezowi el-Asadowi. Zginęło wówczas - według różnych szacunków - od 10 tys. do 30 tys. ludzi.

Opozycja ocenia, że syryjskie siły bezpieczeństwa od rozpoczęcia antyrządowych wystąpień, zabiły 1634 osoby. Los kolejnych 2918 osób jest nieznany. Aresztowano ok. 26 tys. osób, z których wiele było poddawanych torturom. Za kratami przebywa dotychczas ponad 12,5 tys. przeciwników prezydenta.