Delegaci na krajową konwencję Partii Demokratycznej w Filadelfii formalnie nominowali Hillary Clinton kandydatką partii na prezydenta. Decyzja wywołała nowe protesty zwolenników Berniego Sandersa.

Delegaci na krajową konwencję Partii Demokratycznej w Filadelfii formalnie nominowali Hillary Clinton kandydatką partii na prezydenta. Decyzja wywołała nowe protesty zwolenników Berniego Sandersa.
Hillary Clinton /ANDREW GOMBERT /PAP/EPA

Zgodnie z tradycją, w hali Wells Fargo, gdzie toczą w się obrady konwencji, delegaci z poszczególnych stanów kolejno odczytywali wyniki tamtejszych głosowań w prawyborach.

Clinton miała zapewnioną nominację w prawyborach, ale wydarzeniem dnia było wezwanie senatora ze stanu Vermont, Bernie Sandersa, jej głównego rywala z prawyborów, aby przerwać ceremonialne odczytywanie wyników i liczenie głosów - tzw. roll call - i nominować byłą szefową amerykańskiej dyplomacji przez aklamację.

Apel senatora sala przyjęła burzliwą, długotrwałą owacją. Pod koniec odczytywania wyników przerwano je i ogłoszono nominację Hillary. Była to dobitna manifestacja jedności Partii Demokratycznej - podkreślają obserwatorzy konwencji.

Sanders postąpił tak samo jak Hillary Clinton na konwencji Demokratów w 2008 roku, kiedy zaapelowała do delegatów, żeby przerwali "roll-call" i nominowali przez aklamację - Baracka Obamę. Miał on już zapewnioną nominację w prawyborach, ale różnica głosów między nim a Clinton była podobnie nieznaczna, jak obecnie między Clinton a Sandersem.

To historyczny moment - po raz pierwszy nominację głównej partii w Ameryce otrzymała kobieta. Pamiętam, jak moja babka jako kobieta w ogóle nie mogła nawet głosować. Jestem wzruszona - powiedziała delegatka z Lake Charles w stanie Luizjana, Cheryl Abshire.

Kobiety uzyskały w USA czynne prawo wyborcze dopiero w 1920 roku.

Ceremonialne odczytywanie wyników odbywało się przy akompaniamencie burzliwych owacji na cześć Clinton. Część delegatów wiwatowała jednak także na cześć Sandersa. W hali oprócz transparentów z poparciem dla Hillary Clinton, wznosił się las banerów z napisami "Bernie".

Wielu zwolenników senatora nie może się pogodzić z jego porażką i demonstruje z poparciem dla niego na ulicach Filadelfii.

W niecałą godzinę po nominacji Clinton, ponad stu delegatów Sandersa weszło do namiotu, z którego media relacjonują przebieg konwencji i urządziło demonstrację przeciwko Clinton.

Lewicowi fani Sandersa przyszli z transparentami "Bernie" i oświadczyli: "To jest nasz kraj, jesteśmy zjednoczeni przeciw oligarchii, która rządzi Ameryką".

Urządzili demonstrację typu "Sit-in" - usiedli na podłodze namiotu, otoczeni przez tłum dziennikarzy i kamerzystów, którzy bezpośrednio przekazywali ich przesłanie całemu światu. Kobiety w grupie protestujących miały zaklejone usta taśmami z napisami "Silenced" (Uciszeni).

Bernie jest przyszłością. Hillary to przeszłość. Ona jest słabą kandydatką. Jej nominacja oznacza ryzyko, że w Białym Domu znajdzie się Donald Trump - powiedział delegat z Kalifornii, Marc Landner.

Sanders wielokrotnie wzywał ostatnio swoich sympatyków, aby poparli Clinton w imię jedności Demokratów. Argumentował, że nie można dopuścić, aby wybory wygrał Donald Trump.

Zgodnie z wynikami prawyborów, Clinton zdobyła głosy delegatów znacznie powyżej wymaganego minimum potrzebnego do nominacji. Osiągnęła jednak to minimum dzięki głosom tzw. superdelegatów, czyli nie wybieranych w prawyborach urzędujących wysoko postawionych polityków stronnictwa, którzy oparli ją jako kandydatkę bardziej "wybieralną".

Sanders, który uzyskał w prawyborach niewiele mniej głosów delegatów, deklaruje się jako socjalista i prowadził kampanię pod lewicowymi hasłami, jak bezpłatne studia na uniwersytetach, podwojenie płacy minimalnej i restrykcje na działalność wielkich banków.


(j.)