„Jest wysoce prawdopodobne, że niedługo w Palestynie wybuchnie powstanie” – mówi w rozmowie z RMF FM dr Wojciech Szewko, ekspert ds. bliskiego wschodu. Taki może być skutek decyzji Donalda Trumpa o przeniesieniu ambasady USA z Tel-Awiwu do Jerozolimy, co równa się z uznaniem miasta za stolicę Izraela. To może doprowadzić do ponownego zaognienia konfliktu między Izraelem a Palestyną.

Jerozolima jest zwana miastem trzech religii - judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Przedstawiciele każdej z tych religii uważają ją za jedno z najważniejszych miejsc kultu. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat status miasta jest jednym punktów konfliktu między Izraelem i Palestyną.

W 1967 roku w czasie wojny sześciodniowej Izrael zajął wschodnią Jerozolimę. Działania te zostały potępione przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, która stwierdziła, że niedopuszczalne jest zdobycie terytorium przy użyciu siły zbrojnej. Wezwano Izrael do wycofania się z tych działań, które ONZ określiła jako nieważne i zmierzające do zmiany statusu Jerozolimy.

Mimo to trzy lata później Kneset, czyli izraelski parlament, uchwalił ustawę konstytucyjną, w myśl której cała Jerozolima miała być stolicą Izraela i siedzibą organów państwa. W reakcji na ten ruch Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję, w której odmówiła uznania prawa uchwalonego przez Kneset, a także wezwała do wycofywania misji dyplomatycznych z Jerozolimy.

Obecnie stosunki dyplomatyczne z Izraelem utrzymują 82 państwa - tylko dwa z nich w przeszłości sprzeciwiły się rezolucji ONZ. Do 2006 roku ambasady w Jerozolimie utrzymywały Salwador i Kostaryka. Pozostałe państwa przeniosły swoje placówki do innych miejscowości, m.in. Tel-Awiwu, gdzie znajduje się właśnie ambasada USA.

Choć w 1995 roku amerykański Kongres uchwalił tzw. Jerusalem Embassy Act, czyli ustawę o przeniesieniu ambasady do Jerozolimy do 1999 roku, do tej pory nie została ona wprowadzona w życie. Ustawę przyjęto bowiem pod naciskiem proizraelskiego lobby, wbrew nie tylko ówczesnej administracji Billa Clintona, ale również rządowi Izraela pod przywództwem Icchaka Rabina. Kolejni prezydenci co pół roku odkładali przeniesienie ambasady.

"Karta Narodów Zjednoczonych stała się świstkiem papieru"


Decyzja Donalda Trumpa wywołała gwałtowne protesty m.in. w strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu Jordanu, mimo że była zapowiadana już w kampanii wyborczej amerykańskiego prezydenta. Najbardziej niebezpieczne jest to, że robi to mocarstwo, które było autorem i stanowiło podstawy systemu Narodów Zjednoczonych. W ten sposób Karta Narodów Zjednoczonych stała się świstkiem papieru - zauważa Wojciech Szewko.

Do wycofania się z tej decyzji wzywa Trumpa Liga Państw Arabskich. Na to nie ma jednak praktycznie żadnych szans. Z jego punktu widzenia to spełnianie obietnicy wyborczej i dobra decyzja. To, czy jest dobra z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych i stosunków międzynarodowych, to inna sprawa - podkreśla Szewko.

Ekspert przekonuje, że ruch amerykańskiego prezydenta to pewnego rodzaju pretekst dla organizacji ekstremistycznych i terrorystycznych, które mogą wykorzystać decyzję do celów propagandowych. One w tej chwili wygrywają, mówią wszystkim politykom, ugodowcom, demokratom: a nie mówiliśmy, że walka zbrojna jest jedynym sposobem na załatwienie tej sprawy? Po co te negocjacje, nic nie dały. Wierzyliście Stanom Zjednoczonym, które udawały mediatora, a naprawdę są stroną w tej wojnie - tłumaczy Szewko.

To wszystko sprawia, że może dojść do kolejnej krwawej intifady, czyli zbrojnego powstania Palestyńczyków przeciwko Izraelowi. Pierwsze takie powstanie wybuchło niemal dokładnie 30 lat temu.

Już teraz w Palestynie doszło do pełnych przemocy demonstracji. 4 osoby zabite, 300 rannych w ciągu jednego dnia, bombardowanie gazy przez samoloty izraelskie, to wszystko może nakręcić spiralę przemocy -  opisuje Wojciech Szewko. Jak podkreśla, zarówno kraje arabskie, jak i większość pozostałych państw świata potępia decyzję Trumpa.