Donald Trump był rozczarowany tym, że portal Wikileaks z opóźnieniem publikował maile wykradzione z serwera Demokratów, a szef jego kampanii lansował spiskową teorię, że ataku hackerskiego dokonała Ukraina - wynika z dokumentów opublikowanych ze śledztwa prokuratora specjalnego Roberta Muellera w sprawie Russiagate.

500-stronicowy zbiór dokumentów zawiera streszczenie przesłuchań świadków, korespondencję elektroniczną oraz inne dokumenty odnoszące się do raportu prokuratora Roberta Muellera. Materiały zostały udostępnione przez Ministerstwo Sprawiedliwości USA na podstawie decyzji sądowej.

O ujawnienie dokumentów wystąpiły portal internetowy BuzzFeed News i stacja telewizyjna CNN, które przed sądem powoływały się na przyjętą w 1966 r. ustawę o swobodnym dostępie do informacji (Freedom of Information Act). Zezwala ona na częściowe lub całościowe ujawnianie informacji zawartych w dokumentach rządowych USA.

Co ustaliło śledztwo?

Z opublikowanych dokumentów wynika, że zarówno szef kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa - Paul Manafort, jak i główny prawnik jego sztabu Michael Cohen, oraz doradca Trumpa Steve Banon lansowali w 2016 r. tezę, że ataku hackerskiego na serwery DNC (Krajowego Komitetu Demokratów) dokonali Ukraińcy, a nie Rosjanie. W późniejszym okresie - pisze Reuters - politycy z bliskiego otoczenia Donalda Trumpa wielokrotnie wracali do tej skompromitowanej jeszcze w 2017 r. tezy, chcąc zdyskredytować śledztwo prokuratora Muellera ws. ingerencji Kremla w przebieg wyborów prezydenckich w USA.

Z zeznań jednego ze świadków, wynika, że sztab wyborczy Donalda Trumpa miał o wiele większą wiedzę na temat zawartości wykradzionych dokumentów z Krajowego Komitetu Demokratów niż wynikało to z wcześniejszych informacji. Ludzie Trumpa wiedzieli m.in. jaki będzie terminarz publikowania poufnych dokumentów, które wykradli hackerzy.

Dokumenty wykradzione od Demokratów były publikowane na portalu WikiLeaks. Jego założyciel Julian Assange został w kwietniu oskarżony o współpracę wywiadowczą na rzecz Rosjan - przypomina Reuters.

Sam Donald Trump miał być rozczarowany opóźnieniami w publikowaniu materiałów. Miał być również sfrustrowany tym, że służbowa korespondencja, jaką sekretarz stanu Hilary Clinton odbierała i wysyłała ze swojego prywatnego serwera nie została podana do publicznej wiadomości.

Z opublikowanych dokumentów ze śledztwa prokuratora Mullera wynika również, że ludzie ze sztabu Donalda Trumpa, angażowali się w sprawę ewentualnego pozyskania maili Clinton. Świadczy o tym ich korespondencja dotycząca propozycji zdobycia i przeanalizowania służbowych wiadomości Clinton, jaką złożyła im pracownica biura obsługi Kongresu USA, Barbara Ledeen.

Trump wkracza do akcji

W 2017 r. Donald Trump publicznie zwrócił się do Rosji, by pomogła odnaleźć maile Clinton, które zostały usunięte z komputera przez jej sztab. Jak mówił potem, był to jego "żartobliwy" komentarz po politycznej burzy,  jaką wywołała informacja, że rosyjska prawniczka proponowała sztabowi Trumpa udostępnienie materiałów.

I co dalej?

Śledztwo prowadzone przez prokuratora Muellera nie dało ostatecznie podstaw do postawienia zarzutów Donaldowi Trumpowi. W kwietniu prokurator przekazał raport prokuratorowi generalnemu Williamowi Barrowi. Zredagowaną i skróconą wersję dokumentu opublikowano 18 kwietnia.

Kongres domagał się udostępnienia wszystkich materiałów. Podobne żądania kierowały też pod adresem Białego Domu amerykańskie media. Administracja Donalda Trumpa odmawia zgody.

Śledztwo prokuratora Muellera trwało 22 miesiące. Badano sprawę ingerencji Rosjan w wybory prezydenckie w USA oraz kontaktów ludzi z otoczenia teraz już prezydenta - z przedstawicielami Kreml. Równolegle sprawdzano, czy Trump nie chciał blokować działania wymiaru sprawiedliwości.