"Jestem świadomy niebezpieczeństwa. Jeśli trzeba przejść na tę drugą stronę, to może w trakcie realizowania swojej pasji, a nie usychając w kapciach albo w jakimś przybytku, przykuty do łóżka" - mówi RMF FM znany podróżnik Romuald Koperski. 58-latek z Gdańska chce samotnie przepłynąć Pacyfik łodzią wiosłową. Do tej pory kilkanaście takich wypraw zakończyło się fiaskiem. Udały się dwie. Koperski wyruszy w podróż pod koniec czerwca. Ponad 6 tysięcy mil morskich chce pokonać, płynąc ze wschodu na zachód - z Japonii do USA. Do tej pory najczęściej podróżował autem. Znany jest jako pionier wypraw samochodowych przez Syberię.

Kuba Kaługa: Jak wyglądają ostatnie przygotowania, jeszcze tu w Polsce?

Romuald Koperski: Trzeba pobrać rzeczy, których się nie załadowało do łodzi. Są to przede wszystkim przyrządy nawigacyjne, mapy, jakaś elektronika, MP3 albo coś innego, żeby na tej łódce jakiś dźwięk, oprócz szumu morza, do człowieka dochodził.

Oprócz tego co będzie pan miał ze sobą na łódce? Zwłaszcza jeśli chodzi o łączność. Telefon satelitarny?

Tak, będę miał po raz pierwszy na swojej wyprawie telefon satelitarny. Będzie moim zabezpieczeniem do wzywania pomocy. Za jego pomocą będę też co 6 godzin określał swoją pozycję na oceanie. Będzie ją można zobaczyć na mapie na stronie internetowej rejsu.

Pod koniec czerwca wyruszy pan łodzią wiosłową przez Pacyfik. Z Japonii do USA. Co pana skłoniło do tak niebezpiecznej wyprawy? Tylko dwóm osobom udało się do tej pory pokonać w ten sposób taki dystans.

To jest jakaś konsekwencja moich dotychczasowych osiągnięć podróżniczych. To jest krok dalej, stanowiący o tym, że można jeszcze próbować robić rzeczy, które są poza zasięgiem ludzkiej świadomości. Przyznam szczerze, że ten rejs - choć jestem do niego przygotowany - jest jeszcze poza moją świadomością. To są takie odległości, tak wielki akwen... nieprzewidywalny. Ja nie mogę sobie tego wyobrazić. Niemniej jednak to jest porównywalne do tego, dlaczego ludzie wchodzą na najwyższe góry, ustanawiają jakieś rekordy.

To jest jednak kilkanaście tysięcy kilometrów przez ocean. Z pogodą będzie trudno trafić w ten sposób, żeby zupełnie ominąć sztormy.

Raczej tak, bo to północy Pacyfik.

Najbardziej niebezpieczny akwen na świecie...

To jest najbardziej niebezpieczny akwen na świecie, jest to akwen nieprzewidywalny. Mówi się, że to jest razy dwa to, co na Atlantyku. Poza tym dochodzi tu jeszcze aspekt psychologiczny: człowiek będzie zawsze oddalony od szlaków, statków, itd. Jakby kosmos. Człowiek będzie zupełnie poza zasięgiem tego, że weźmie radio i wezwie pomoc.

Myślał pan już o skrajnych sytuacjach?

Tak, jestem na nie przygotowany. Jak mi cała elektronika wysiądzie, to będę nawigował za pomocą GPS, ale także kompasu. Jak mi się wszystkie baterie wyczerpią, będę nawigował tradycyjnie. Jestem przygotowany na sztormy w sensie takim, że mam pasy, którymi mogę się przypiąć do łodzi. Zabezpieczyłem się na tyle, na ile starcza mi wyobraźni - bo doświadczenia nie mam, a też nie mam kogo zapytać. Od samego początku ten projekt jest takim projektem pionierskim. Bo to nie tak, że pójdę do kogoś i spytam: Dzień dobry kolego, powiedz mi, bo ty płynąłeś tam, jak ta łódka musi być zbudowana, jak tam jest? Nikt tego nie wie. W pewnym sensie czuję się jakimś prekursorem, odkrywcą. Choć nie na skalę światową, bo jednak dwoje ludzi w historii wioślarstwa ten akwen pokonało. Przypomnę, że kilkaset osób, jak nie tysiące, przepłynęło łodziami wiosłowymi Atlantyk. Natomiast Pacyfik na tej trasie tylko dwójka, przy wielu próbach, w tym jednej takiej próbie tragicznej.

Liczy się pan z tym, że może pana spotkać podobny finał?

Zawsze człowiek musi się z tym liczyć. Jednakże jakieś spojrzenie życiowe mówi nam zupełnie o czym innym, coś na zasadzie "zapisane w gwiazdach". Popatrzmy na ostatni weekend. Na naszych drogach zginęło ponad 60 osób. W weekendzie majowym podobnie. Jesteśmy gośćmi na tej ziemi...

Jest pan bardzo świadomy tego niebezpieczeństwa.

Tak. Układam sobie w głowie cały ten rejs. Układam sobie też nawet to niebezpieczeństwo. I w pewnym momencie dochodzę do wniosku, że czasami trudno... jeśli trzeba przejść na tę druga stronę, to może w trakcie realizowania swojej pasji, a nie gdzieś usychając w kapciach albo w jakimś przybytku, przykuty do łóżka. Takie aspekty psychologiczne też są niezbędne. Bo tutaj nie tylko chodzi o sztormy, złą pogodę, niedogodności typu zimno, wilgoć, ale przede wszystkim o psychikę. Żeby ta psychika na tyle wytrzymała, żebym dał radę przebywać mniej więcej pół roku na małej łódce. Ona ma tylko 6 metrów długości, 1,7 metra szerokości. Jest wielkości dużego stołu.

Kiedy pan jechał samochodem terenowym przez Syberię, zawsze można było się zatrzymać, wysiąść, rozprostować kości. Tu nie będzie takiej możliwości...

Tu jest tak zwana nieuchronność, której nie ma nawet w lotnictwie. Kiedy pilotuję samolot - bo latam również - mogę ominąć złą pogodę, zawrócić, wylądować. Na oceanie nie mogę powiedzieć: Wysiadam z tej łódki, mam dosyć tego sztormu albo Sztormie, proszę się uspokoić! Ja oczywiście nie zakładam, że wszystko będzie źle. Zakładam również, że będą piękne pogody. Będzie sprzyjający wiatr. Będę siedział przy wiosłach i odpoczywał. Będę sobie powoli książkę pisał! Będę robił notatki, pomiary. Będę oglądać zwierzęta! To nie jest tak, że "wszystko, co złe, ma mnie spotkać". Jest wielka niewiadoma. Sam jestem tego wszystkiego ciekaw. Pewnie to też jest jeden powód, dla którego będę się starał to zrobić.

Łódź już przygotowana? Czy jeszcze tu w Gdańsku czeka na wysyłkę do Japonii?

Łódź już jest w drodze. Ponad miesiąc czasu. Obecnie jest na pokładzie panamskiego kontenerowca, który płynie do Tokio. 19 czerwca odbieram ją w bazie kontenerowej w Tokio. I będę już tylko obserwował pogodę, żeby wypłynąć w jak najlepszym okienku pogodowym, bo to niezmiernie ważne, żeby szczęśliwie dostać się na ocean.

Od szczęścia będzie zależało wszystko podczas tej wyprawy?

Myślę, że tak. Jak w życiu, jak w biznesach. Od szczęścia.