Lekarze rodzinni z całej Polski, którzy obradują w Zakopanem twierdzą, że kolejki do specjalistów mogą być u nas znacznie krótsze. Wystarczy, by część prostych badań czy zabiegów mogli wykonywać właśnie lekarze podstawowej opieki zdrowotnej - mówi Agnieszka Jankowska-Zduńczyk z Kongresu Lekarzy Rodzinnych w rozmowie z reporterem RMF FM, Maciejem Pałahickim. Jak dodaje, powinny być wprowadzone także zmiany w finansowaniu świadczeń w ramach POZ.

Maciej Pałahicki: Jakie były założenia pracy lekarza rodzinnego?

Agnieszka Jankowska-Zduńczyk z Kongresu Lekarzy Rodzinnych: Lekarz rodzinny pojawił się w systemie ochrony zdrowia z konkretnymi zadaniami. Miał być "gatekeeperem", czyli miał dbać o to, żeby na poziom specjalistycznej opieki zdrowotnej trafiali pacjenci, którzy rzeczywiście tego wymagają. Zatem jest przygotowany wszechstronnie do tego, aby kompetencyjnie określić takie właśnie sytuacje, wymagające leczenia innych specjalistów.

Część z tych rzeczy, które obecnie robią specjaliści, czy też po co się odsyła do specjalistów, mogliby robić lekarze rodzinni.

Nie zapominajmy, że lekarze rodzinni w znacznej części wykonują obowiązki w ramach umów podpisanych z Narodowym Funduszem Zdrowia. Tu chcę powiedzieć, że wykonują te obowiązki przez 10 godzin dziennie, więc mówimy w dwóch perspektywach. Po pierwsze ten dziesięciogodzinny dzień pracy wykupiony przez NFZ u lekarza rodzinnego uniemożliwi de facto wykonywanie szeregu działań i też decydowanie merytoryczne w szeregu specjalnościach z tytułu ograniczeń prawnych i umów z NFZ-em. Natomiast z drugiej strony lekarze rodzinni merytorycznie są przygotowani do tego, żeby takie szersze kompetencje wykonywać i to się dzieje. To się dzieje w taki sposób, kiedy pacjent otrzymuje od nas informację, co powinien jeszcze zdiagnozować, co jeszcze może zrobić, żeby rozpoznać chorobę i co jeszcze może robić, żeby ją leczyć. I to ma miejsce już poza umową z NFZ.

To co proponujecie w takim razie? Część procedur, które wykonują specjaliści mogłaby przejść na lekarzy rodzinnych.

Tak, rzeczywiście ta propozycja do tego zmierza, żeby część zadań opieki specjalistycznej przesunąć do podstawowej opieki zdrowotnej. Tylko sposób realizacji tego zadania w naszym pojęciu, nie jest możliwy do zrealizowania w dzisiejszych rozwiązaniach organizacyjno-finansowych. Uważamy, że oczywiście NFZ i powszechny system ubezpieczeń zdrowotnych może wykorzystać nasze umiejętności, ale to będzie wymagało dodatkowych nakładów finansowych. Oczywiście są takie czynności, które można podjąć w tym kierunku, żeby ograniczyć kolejki do lekarzy specjalistów i które nie wymagają nakładów finansowych. Tu mowa jest o realizacji rzeczywiście zadań "gatekeepera" lekarza rodzinnego, czyli o ograniczeniu możliwości dostępu pacjentów do innych lekarzy innych specjalności bez skierowania od lekarza rodzinnego. Ale niewiele jest takich zadań, które można zrealizować bez nakładów finansowych.

Co mogliby robić dla przykładu lekarze rodzinni, a w tej chwili nie mogą?

Można rozpoznawać niewydolność serca, bo do tego nam brakuje badania diagnostycznego, które nazywa się echo serca. Możemy rozpoznawać zakrzepicę żył kończyn dolnych, bo do tego nam brakuje możliwości kierowania pacjentów na USG dopplerowskiego naczyń kończyn dolnych. Możemy usuwać jęczmień w ramach okulistycznych świadczeń. Możemy dobierać okulary pacjentom, którzy źle widzą. Jest szereg umiejętności, które jesteśmy w stanie wykonywać. Nie wspomnę tu już o drobnych zabiegach chirurgicznych, które w 1999 roku ja wykonywałam, a teraz już nie wykonuję w ramach umów z Narodowym Funduszem Zdrowia, które możemy wykonywać, ale wymaga to na pewno zmian organizacyjnych. Przy takiej organizacji, przy udzielaniu porad w takiej liczbie w jakiej do tej pory są udzielane, nie sądzę żeby to było możliwe.

I przy takim finansowaniu, bo jak słyszałem 98 złotych kosztuje moje leczenie na rok.

Więc właśnie dlatego dotykamy bardzo poważnego problemu, mianowicie problemu solidaryzmu społecznego. Ta zasada solidaryzmu społecznego, która pozwala finansować pana opiekę zdrowotną przez cały rok w kwocie 98 złotych, mówi tyle, że na pana potrzeby zdrowotne składa się co najmniej kilka, czasami kilkanaście i kilkadziesiąt osób. To są tacy pacjenci, którzy nie korzystają z tych świadczeń, a ich składka zdrowotna jest "zjadana" przez potrzeby tych, którzy rzeczywiście chorują. EWUŚ i problemy z nim, czyli tak naprawdę pojęcie uprawnionych do świadczeń, które jest zupełnie innym pojęciem niż ubezpieczonych w ramach powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych, w naszym przekonaniu narusza tę zasadę solidaryzmu społecznego i jeżeli rzeczywiście są pacjenci, którzy posiadają prawo do ubezpieczenia zdrowotnego, a nie są uprawnieni do tych świadczeń zdrowotnych, w żaden sposób nie powinno to dotykać tych pacjentów, którzy rzeczywiście potrzebują nakładów na leczenie i dochodzenie do zdrowia.

(abs)