Policja zatrzymała mężczyznę, który w poniedziałek sparaliżował pracę wejherowskiego szpitala - dowiedział się reporter RMF FM Kuba Kaługa. Mężczyzna wysłał do dyrekcji placówki SMS o podłożonej bombie. Po kilku godzinach przeszukań, okazało się, że alarm był fałszywy.

Szczegółów policjanci na razie nie zdradzają, bo 36-latek czeka na przesłuchanie przez prokuratora. Wiadomo już jednak, że mężczyznę zatrzymano wczoraj w jego domu. Był kompletnie zaskoczony. Wiadomo, że próbował zacierać ślady przestępstwa. Zniszczył m.in. kartę typu pre-paid, z której wysłał SMS. Policjanci zabezpieczyli i zniszczoną kartę, i telefon, z którego wysłał wiadomość.

36-latek noc spędził w policyjnej izbie zatrzymań. Na razie przesłuchano go na potrzeby policyjnego śledztwa. Wyjaśniaj, że zmusiła go do tego trudna sytuacja finansowo-życiowa i że chciał zwrócić uwagę na swoje problemy. Teraz może trafić na 8 lat do więzienia. Niewykluczone, że poniesie także koszty całej akcji.

Do zdarzenia doszło w poniedziałek. Przed 11 na telefon stacjonarny szpitala przysłał wiadomość SMS. Automat odczytał treść - "W szpitalu jest bomba".

Dyrekcja nie podjęła decyzji o ewakuacji całej placówki, ale praca szpitala i tak została sparaliżowana. Na oddziałach pozostali jedynie najciężej chorzy. Do domu wypisano tych, których stan na to pozwalał. Odesłano także wszystkich, którzy zapisani byli na planowe wizyty, badania czy zabiegi. Wstrzymano wizyty chorych.

Po szczegółowym przeszukaniu dwóch szpitalnych budynków i ponad trzygodzinnej akcji, policjanci uznali, że alarm był fałszywy.