"W samolocie wszyscy byli bardzo cicho, oprócz płaczących dzieci. Ostatnie dwie minuty były dramatyczne, bo schodziliśmy bardzo szybko w dół. Załoga krzyczała: pochyl się, head down!" - relacjonowała jedna z pasażerek dreamlinera, który w piątek musiał awaryjnie lądować na lotnisku w Glasgow. Świadkowie zgodnie przyznawali, że na pokładzie samolotu przeżyli chwile grozy. Maszyna po ponad 8 godzinach opóźnienia, o godz. 20:30, wylądowała na lotnisku w Warszawie.

Dostaliśmy sygnał, że będzie lądowanie awaryjne. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Kazano nam przejrzeć instrukcję awaryjnego lądowania jeszcze raz. Wszystko to wyglądało jak zamazane, nikt nie mógł się skupić - mówiła jedna z pasażerek, z którą rozmawiał reporter RMF FM już na lotnisku w Warszawie.

Jak dodała, chwile tuż przed lądowaniem były najgorsze. W samolocie wszyscy byli bardzo cicho, oprócz płaczących dzieci. Ostatnie dwie minuty były dramatyczne, bo schodziliśmy bardzo szybko w dół. Załoga krzyczała: "pochyl się, head down"! - mówiła.

Obcy ludzie trzymali twoje ręce, wszyscy się modliliśmy, wszyscy w tych ostatnich minutach myśleliśmy o Bogu, rodzinie - relacjonowała.

Powiem uczciwie - to była profesjonalna załoga, jaką miałem dzisiaj. Nie było kompletnie żadnej paniki  A było naprawdę bardzo źle. Wszyscy dzisiaj bili brawo - mówił kolejny z pasażerów.

Awaryjne lądowanie przez błąd czujnika

LOT-owski samolot Boeing 787 Dreamliner, który leciał z Chicago do Warszawy musiał awaryjnie lądować w Glasgow. Powodem był błąd czujnika, który powiadamia o pożarze w luku bagażowym.

Służby lotniskowe nie wykryły tam ani śladów ognia, ani zadymienia.

Przewoźnik tłumaczy, że załoga decydując o awaryjnym lądowaniu działała zgodnie z procedurami. Zapewnia też, że pasażerów na lotnisku w Glasgow otoczono opieką. Samolot z Chicago miał wylądować w Warszawie o 12.50. 

Maszyna z pasażerami bezpiecznie znalazła się na lotnisku im. Chopina o godz 20:30.

(abs)