Starannie przygotowane zmiany w strukturze rządu dały zaskakujący efekt. Obowiązują jednocześnie postanowienie prezydenta, powołujące Mateusza Morawieckiego na ministra cyfryzacji, i podpisane przez premiera rozporządzenie znoszące to ministerstwo. W efekcie Mateusz Morawiecki jest od pięciu dni szefem ministerstwa, którego nie ma.

Biurokratyczne kuriozum powstało we wtorek i środę.

We wtorek prezydent powołał Mateusza Morawieckiego na urząd ministra cyfryzacji. Postanowienie w tej sprawie tego samego 6 października wieczorem opublikował Monitor Polski.

Wieczorem następnego dnia w Dzienniku Ustaw ukazało się jednak rozporządzenie rządu znoszące ministerstwo cyfryzacji i włączające jego dotychczasowych pracowników do Kancelarii Premiera. Rozporządzenie z 7 października, wchodzące w życie z mocą wsteczną ("wchodzi w życie z dniem ogłoszenia, z mocą od dnia 6 października 2020 r.") podpisał sam premier Morawiecki.

Tego samego dnia Morawiecki powołał byłego ministra cyfryzacji Marka Zagórskiego i jego wiceministra Adama Andruszkiewicza na sekretarzy stanu w Kancelarii Premiera. Mają się tam zajmować tym, co robili dotąd - sprawami cyberbezpieczeństwa i cyfryzacji.

W efekcie przeprowadzonych zmian odrębny resort cyfryzacji nie istnieje, istnieje jednak zajmowane przez premiera stanowisko ministra cyfryzacji. Mateusz Morawiecki został na nie powołany przez prezydenta i jak dotąd nie został odwołany. Mimo natychmiastowego zniesienia resortu od kilku dni premier nadal jest więc także ministrem, i taką też informację wciąż można znaleźć na stronie internetowej rządu.

Chaos wprowadzony wciąż niedokończonymi zmianami w strukturze rządu powinien być uporządkowany nowelizacją ustawy o działach administracji rządowej. Na razie jednak do Sejmu nie trafił nawet jej projekt.


Opracowanie: