Warszawska straż miejska unieważniła ogłoszony już przetarg na iPady. Zamiast określenia tabet użyto konkretnej nazwy. Być może ze względu na codzienność używania tego słowa będą konsekwencje, natomiast komendant nie podjął jeszcze decyzji - tłumaczy rzeczniczka warszawskiej straży miejskiej Monika Niżniak.

Paweł Świąder: Dlaczego strażnikom miejskim zamarzyły się iPady?

Monika Niżniak: To nie jest marzenie i to na pewno nie miał być gadżet - gadżet, który miał być w rękach komendantów, bo nie jest to prawda. iPady miały być wykorzystywane na szczeblu kierowniczym, ale najniższym szczeblu kierowniczym, w terenie. Kiedy kierownictwo, dowodząc z jakiegoś miejsca nie ma bezpośredniego kontaktu z komendą - nie ma między innymi kontaktu, oprócz łączności telefonicznej, czy też naszej sztywnej łączności z systemem wspomagania dowodzenia. Między innymi do tych celów miały być wykorzystywane iPady.

Paweł Świąder: Jednak iPady nie są tak wszechstronne jak laptopy, a laptopy są tańsze od iPadów.

Monika Niżniak: To też zostało wzięte pod uwagę. Określmy to jako sugestie z zewnątrz - między innymi pana sugestie. Zakładaliśmy, że przy tak dużym przetargu, ceny tych produktów będą zdecydowanie niższe niż kwota dwóch tysięcy. Natomiast ze względu na to, że dopatrzono się, czy też skrótu myślowego, czy nazwijmy to błędu, podjęto decyzję o tym, aby przetarg anulować. Czyli straż miejska rezygnuje w ogóle z zakupu iPadów, natomiast nie rezygnujemy z tego urządzenia na zawsze. Być może uda się nam wypożyczyć tego typu urządzenia, żeby przetestować je w terenie. Wtedy podejmiemy decyzję, czy rzeczywiście będą one skuteczne, czy rzeczywiście będą nam potrzebne.

Paweł Świąder: Na czym ten błąd miał polegać, który doprowadził do unieważnienia przetargu?

Monika Niżniak: Skrót myślowy - zamiast określenia tablet użyto konkretnej nazwy, na którą, być może ze względu na codzienność używania tego słowa, nie zwrócono uwagi. No i ze względu na to, w tej części, ten przetarg został anulowany.

Paweł Świąder: Jakie będą konsekwencje, bo rozumiem, że ktoś ten przetarg rozpisał? Wicekomendant też się pod tym podpisał.

Monika Niżniak: Komendant straży miejskiej analizuje teraz, na każdym etapie, formułowanie, sporządzanie tego przetargu, sporządzanie specyfikacji. Wiemy, że błąd został popełniony. Na pewno nie został popełniony celowo. Natomiast, niestety, został popełniony i na pewno będą konsekwencje. Komendant nie podjął jeszcze decyzji. Zawsze, bez względu na to, kogo dotyczą błędy, bez względu na to, jakiej są wielkości, jakiej kategorii, są wyciągane konsekwencje - czy to pracownicze, czy też konsekwencje w postaci nagany. Osoby, które pracowały nad tym przetargiem, to nie są osoby, które są pracownikami straży miejskiej od miesiąca. To są wieloletni pracownicy, którzy do tej pory sprawdzali się w swojej pracy. To jest ich pierwszy błąd, który został wyłapany i został wskazany. To, jakie będą konsekwencje, myślę, że komendant podejmie decyzję w ciągu najbliższych kilku dni.

Paweł Świąder: Skąd wiadomo, że to był błąd nie popełniony celowo?

Monika Niżniak: Straż miejska nie miała zamiaru faworyzowania kogokolwiek. Kończy nam się umowa z dotychczasowym operatorem, jest to duży przetarg. Chcemy oczywiście uzyskać jak najlepszą ofertę, czyli z jednej strony tę, która będzie najtańsza, ale z drugiej strony, która będzie spełniała nasze wymagania. Nie zakładamy, znając pracowników, którzy przygotowywali ten przetarg, że zrobili to celowo. Nie ma tutaj mowy o żadnym układaniu się z kimkolwiek. Gdyby, już w momencie rozstrzygnięcia przetargu, czy też składania ofert, specyfikacji przez klientów, osoby chętne, ktokolwiek z nich zwróciłby nam uwagę, również zostałaby wszczęta procedura. Bardzo dobrze, że wyszło to przed złożeniem jakichkolwiek ofert. Mamy w tym momencie gwarancję, że przetarg przebiegnie bez dodatkowych kłopotów, nie będzie się wydłużał w czasie. Nam zależy na czasie. Na początku kolejnego roku musimy mieć nowego operatora.