Prokuratura zajmie się jednym z wątków sprawy pożyczki udzielonej Ruchowi Chorzów przez władze miasta. Doniesienie złożył szef jednej z miejskich spółek. Chodzi o byłego prezesa Ruchu i podejrzenie poświadczenia przez niego nieprawdy w dokumentach.

Prokuratura zajmie się jednym z wątków sprawy pożyczki udzielonej Ruchowi Chorzów przez władze miasta. Doniesienie złożył szef jednej z miejskich spółek. Chodzi o byłego prezesa Ruchu i podejrzenie poświadczenia przez niego nieprawdy w dokumentach.
Kibice Ruchu Chorzów [zdj. archiwalne] /PAP/Andrzej Grygiel /PAP

Chodzi o znaki towarowe, to znaczy nazwę klubu i przede wszystkim klubowy symbol, czyli charakterystyczne R, zwane też chorzowską "erką". Miały one być jedną z form zabezpieczenia udzielanej klubowi wielomilionowej pożyczki. Prezes klubu miał wówczas zapewniać, zdaniem miejskich urzędników, że nie zabezpieczają one żadnego innego kredytu. Ale teraz, kiedy wyceniano te znaki, okazało się jednak, że jako zabezpieczenie są już zajęte przez jeden z banków. Stąd wniosek

Były prezes Ruchu Chorzów odpiera zarzuty. Twierdzi, że nikogo świadomie w błąd nie wprowadzał i nie chciał przekazywać nieprawdziwych informacji. Jego zdaniem cały problem to różna interpretacja zapisów umowy zawartej między Ruchem i miejską spółką. Liczy też na to, że w ciągu kilku dni nieporozumienie uda się wyjaśnić.

W pierwszej połowie roku klub poprosił władze miasta o pomoc finansową. Chodziło o 18 milionów złotych. Bez nich Ruch nie dostałby licencji na grę w ekstraklasie. Radni zgodzili się na pożyczkę. 6 milionów złotych dało miasto, a pozostałe 12  miejska spółka. Pożyczka ma być spłacona do 2020 roku. Symbole klubu to nie jedyne zabezpieczenie. Są też nimi klubowe nieruchomości, wpływy z transferów oraz transmisji telewizyjnych.

(mn)